wtorek, 20 maja 2008

Jeszcze szczeniactwo, czy już groźny fanatyzm?

Ortodoksyjni studenci izraelscy spalili setki egzemplarzy Pisma Świętego Nowego Testamentu. Na Salonie24 o sprawie tej napisał już co prawda prawicowy hipokryta, jednak chciałbym dorzucić swoje trzy grosze, tym bardziej, że patrzę na sprawę nieco inaczej.

Jak twierdzą sprawcy, spalenie Nowego Testamentu było reakcją na działania misyjne chrześcijan; nie ma powodu, by to kwestionować. Można też zrozumieć niezadowolenie Żydów, którym ewangelizacja podobać się nie musi. Trudno natomiast zrozumieć, czemu dla wyrażenia swojej niechęci wybrali tak z jednej strony infantylny, z drugiej- budzący bardzo negatywne emocje sposób.

Być może rzecz tkwi w fakcie, iż Pismo Święte palili studenci szkoły religijnej, czyli ludzie bardziej gorliwi niż myślący, po prostu niedojrzali. Sądzę jednak, że nie bez znaczenia pozostaje fakt z jednej strony pewnego poczucia własnej mocnej pozycji w oczach świata, z drugiej- fanatyzmu kultywowanego przez znaczną część wyznawców judaizmu, który ujawnia się przede wszystkim na styku judaizm-chrześcijaństwo (nie wiedzieć czemu, wszak to islam jest w tej chwili dla żydów zagrożeniem nieporównanie większym; wyskoki muzułmańskich fanatyków maskują zresztą skutecznie fanatyzm obecny w judaizmie).

Przy głębszym zastanowieniu nasuwa się jednak wniosek, że za ostatnie wydarzenia najbardziej odpowiada pewność siebie i reakcji (a raczej jej braku) światowej opinii publicznej, w głębszej zaś warstwie- nierównowaga pomiędzy chrześcijaństwem a judaizmem, polegająca na wyraźnym faworyzowaniu tego drugiego przy jednoczesnym odmawianiu chrześcijaństwu obecności w przestrzeni publicznej.

Wyobraźmy sobie bowiem, że w Polsce grupa ludzi (nawet niekoniecznie fanatyków, ot, zwykła grupa umiarkowanie wierzących chrześcijan) dokonuje spalenia egzemplarzy ważnej dla żydów księgi (nawet nie Tory, a tylko Talmudu). Komentarze porównujące takie wydarzenie do holocaustu wymieszałyby się gładko z tradycyjnym pohukiwaniem o polskim antysemityzmie zanim wiatr zdążyłby rozwiać dym. Alarm przestrzegający o odradzaniu się nazizmu, faszyzmu i czort wie, czego jeszcze brzmiałby donośnie na całą Europę. Polscy politycy, zamiast do Peru, udawaliby się do Izraela. Na kolanach, przepraszać za tak pożałowania godny incydent. Komisja Europejska jak nic wydelegowałaby z dziesięć delegacji i grup eksperckich. O rezolucjach PE wspominał nie będę.

Gazeta W. mogłaby stracić naczelnego, wszak ze szczęścia podobno można umrzeć...

Tymczasem publiczne spalenie setek egzemplarzy Pisma Świętego Nowego Testamentu przez izraelskich fanatyków jakoś nikogo specjalnie nie oburzyło. Zapewne co poniektórzy politycy uznają sprawę za godną pożałowania, może nawet rządzący Izraelem wyrażą swoje ubolewanie... Śmiem jednak wątpić, czy tradycyjni tropiciele fanatyków, faszystów i nietolerancji poświęcą sprawie większą uwagę. Wszak w tropieniu przejawów niepoprawności najważniejsza jest wybiórczość.

Naszła mnie jeszcze jedna refleksja- otóż zastanawiam się, czy nie należałoby jakoś kontrolować treści przekazywanych w izraelskich szkołach religijnych. Incydenty jak powyżej opisany sugerują mocno, że kształcą one ludzi cechujących się agresją i bezrefleksyjnością. Izrael powinien chyba spełniać jakieś standardy pod tym względem, jeśli chce być uznawany za państwo cywilizowane.
Szkoły fanatyków mogą funkcjonować w Iranie, ale nie w państwie aspirującym do bycia częścią zachodniej cywilizacji.


Brak komentarzy: