wtorek, 9 grudnia 2008

Wartość oświadczenia i medialna wartość oświadczenia

SB-ek, który wg dokumentów zwerbował Lecha Wałęsę na tajnego współpracownika PRL-owskich służb, zmartwychwstał i przybył z odsieczą byłemu prezydentowi. W oświadczeniu opublikowanym w serwisie "wp.pl" oczyszcza on Lecha Wałęsę z wszelkich podejrzeń o współpracę.

Oświadczenie takie jest, rzecz jasna, w wielu powodów zupełnie bezwartościowe- jednak, jak słusznie zatytułowała poświęcony mu artykuł Wirtualna Polska, bardzo medialne i sensacyjne. Zanim jednak przejdę do analizy ciekawszych aspektów ujawnienia się i wypowiedzi kapitana Graczyka, chciałbym zwrócić uwagę na fakt, iż jego oświadczenie zamieścił na swojej stronie sam Lech Wałęsa (źródło informacji). Tak- ten sam Lech Wałęsa, który, jeśli dobrze pamiętam, opowiadał coś o SB-ckich świstkach i fałszowaniu dokumentów. Jak widać według Wałęsy funkcjonariusze SB fałszowali dokumenty w czasach, kiedy potrzebowali ich do pracy operacyjnej, zaś po zllikwidowaniu komunistycznej służby okazali się nagle ludźmi kryształowo uczciwymi. Ciekawa logika, prawda? Gdyby dalej rozumować w ten sposób, można bez problemu wykazać, że to właśnie SB doprowadziła do upadku PRL- wszak tworzyli ją wspomniani uczciwi ludzie, działający- choćby poprzez fałszowanie dokumentów- na szkodę systemu.

Wracając do meritum- obrońcy Wałęsy twierdzą, że rewelacje Graczyka deprecjonują informacje zawarte w książce "SB a Lech Wałęsa"; sam Wałęsa domaga się wręcz spalenia pozostających w księgarniach egzemplarzy. Ciekawe, czemu nie domaga się spalenia oczyszczającego go wyroku sądu lustracyjnego? Wszak to właśnie sąd lustracyjny stwierdził, że Edward Graczyk nie żyje i na tym oparli swoje w tej kwestii stwierdzenie autorzy książki; skoro obniża się się z tego powodu wartość ich pracy, logiczną jest podobna ocena werdyktu sądu- właściwie ocena dokonań sądu powinna być znacznie surowsza, ponieważ w przeciwieństwie do historyków, sąd miał możliwość sprawdzenia czy Edward Graczyk żyje.

W jaki sposób oświadczenie Graczyka, niepoparte żadnymi innymi przesłankami, będące de facto tylko opisem wspomnień SB-ka może deprecjonować opartą o dokumenty pracę historyczną, dojść nie sposób; w przeciwieństwie do dokumentów, zeznania można zmieniać i wymyślać na poczekaniu, co w oczywisty sposób pomniejsza ich obiektywną wartość. Jeśli uwzględnić towarzyszące sprawie Wałęsy okoliczności, zeznania Graczyka okazują się pozbawione wartości zupełnie.

Po pierwsze, Edward Graczyk nie ponosi właściwie żadnej odpowiedzialności za to, co teraz szumnie oświadcza- nie zeznaje pod przysięgą, nie składa wyjaśnień przed sądem, w związku z czym może mówić, co mu się żywnie podoba. Jego słowa nie znajdują potwierdzenia w dokumentach- kto zwraca na to uwagę? Na pewno nie media.

Po drugie, zauważmy, kiedy Graczyk zmartwychwstał. Nie wtedy, kiedy jego zeznania przydałyby się w czasie rozprawy (pkt pierwszy- wtedy mógłby odpowiadać za swoje słowa). Nie wtedy, kiedy oskarżenia rzucane na Wałęsę opierały się na niejasnych przesłankach i nie były szerzej podnoszone przez media. Graczyk zmartwychwstaje (czy raczej, co samo się narzuca, jest wskrzeszany), kiedy współpraca Wałęsy jest poparta silnymi dowodami historycznymi, a o sprawie wiedzą wszyscy. Zmartwychwstaje i widowiskowo wraca do powoli zamykającego się tematu, przeciw teoriom młodych karierowiczów stawiając zeznanie osoby, która osobiście wszystko widziała (wersja dla mediów), przeciw solidnym dowodom naukowym stawiając wiarygodność byłego SB-ka (rzeczywistość).

Czy przypadkowo można wykonać taką koronkową robotę?

Trzecia sprawa to wszystkie pytania o okoliczności stworzenia (przynajmniej, to wiemy ponad wszelką wątpliwość, na potrzeby procesu lustracyjnego Wałęsy) dokumentów pozwalających wysnuć wniosek, iż Edward Graczyk nie żyje. Kto to zrobił? Wymiar sprawiedliwości? Mające takie możliwości osoby prywatne? Otoczenie Wałęsy? Cenckiewicz z Gontarczykiem tudzież im podobni żyjący odpowiednio wcześniej? Współpracownicy Wałęsy? Któreś ze służb? Sam Graczyk? Po co? Jaka jest rola samego Graczyka? Czy Graczyk to samodzielny rozgrywający czy może pionek? Jeśli pionek, to czyj? Od kogo zależało jego zmartwychwstanie ostatnio? Dlaczego Graczyk zdecydował się wydawać- oficjalnie sam, przez nikogo nieprzymuszany- oczyszczające Wałęsę oświadczenie?

Pytań tego typu można postawić naprawdę sporo.

Rzecz czwarta, niewielka, lecz zasługująca na osobny punkt, to fakt, że Edward Graczyk był oficerem tajnej służby. Oprócz specyficznej mentalności takich ludzi (charakteryzującej się niechęcią do publicznego zdradzania szczegółów pracy, działania bez wyraźnego rozkazu zwierzchnika czy skłonnością do dezinformowania) mamy tu do czynienia z całą masą relacji interpersonalnych, znajomościami, stosunkami zależności, relacjami podwładny-przełożony itp., na dodatek zapewne okraszonych późniejszymi powiązaniami, najogólniej rzecz ujmując, finansowymi. Naiwnością byłoby wszak stwierdzenie, że mafia, jaką była SB w szczególności i władzuchna PRL w ogóle, rozpadła się momentalnie wraz ze zmianą systemu.

Sprawa Edwarda Graczyka to z jednej strony kompromitacja sądów lustracyjnych i wymiaru sprawiedliwości w ogóle- z drugiej zaś klasyczny przykład tworzenia wirtualnej rzeczywistości medialnej, popis potęgi czwartej władzy. Oto widowiskowe, szumne i zupełnie pozbawione merytorycznej wartości oświadczenie zostaje wyartykułowane tak, by wydać się poważniejszym od dobrze udokumentowanej pracy naukowej. Jakiś czas temu postawiłem tezę, że przecież nikt nie broni, by przeciw pracy Gontarczyka i Cenckiewicza, zamiast krzyczeć i obrażać, obrońcy Wałęsy wytoczyli argumenty merytoryczne, oparte na źródłach historycznych. Najwyraźniej jednak takowych nie ma, lub nie ma wśród obrońców Wałęsy wystarczająco kompetentnych historyków, by je odnaleźć. W każdym bądź razie reaktywowanie Graczykawłaśnie teraz dobitnie świadczy o niemożności skonstruowania jakiejkolwiek sensownej obrony Wałęsy i konieczności uczynienia jakiegokolwiek ruchu, mającego zapobiec utrwaleniu się w powszechnej świadomości niewygodnej dla twórców systemu III RP prawdy.

środa, 3 grudnia 2008

Wielki Arbiter

Tak, tak, chodzi o Jego Wspaniałość profesora Sadurskiego. Konkretnie- o Jego wpis atakujący Nicponia, który ośmielił się zarzucić profesorowi, iż ten, gdyby uznał to za zgodne z własną wizją, działałby na rzecz upadku Państwa Polskiego. W swoim tekście Nicpoń zaznacza też, że osoby tak robiące dawniej wieszano. Za zdradę.

Profesor Sadurski pokrętnie acz wyraźnie zaznacza w swojej odpowiedzi, iż Państwa Polskiego celowo nie zdradza- i mniej więcej w tym miejscu żegna się z uczciwymi zasadami, rozpoczynając argumentację za pomocą obrazy i, przepraszam za sformułowanie, przekrętu. O ile bowiem pobrzmiewające szkołą podstawową zdanka w stylu "W swoim życiu spotykałem nie takich adwersarzy jak pan Nicpoń i specjalnie strachliwy nie jestem" tudzież przywodzące na myśl narzecze blokersów "Pan Nicpoń ma zbyt krótkie rączki" można spokojnie złożyć na karb zacietrzewienia, o tyle stwierdzenie wobec blogera, iż ma "zbyt toporny język" jest już ewidentnym przejawem baraku kultury. Owszem, zapewne także wnikającym z nadmiaru emocji, jednak znajmy miarę- gdzie zdrowe bojowe rumieńce, a gdzie piana na ustach.

Gwoździem programu jest jednak bez wątpienia wspomniany przekręt. Otóż prof. Sadurski raczył określić Nicponia mianem"kogoś, czyja wizja Polski zaczyna się od tego by mnie powiesić" i napisać "nie boję się też sugestii, że 'ludzików takich jak ja' należałoby powiesić, jak robiono to w 'zdrowszych czasach'" (wyróżnienie moje- PS). Ja łatwo zorientować się po lekturze tekstu Nicponia, nic takiego nie zostało napisane- ot, Nicpoń wspomniał, jak kiedyś postępowano z osobami prezentującymi postawę przypisywaną (słusznie czy niesłusznie- to ewentualnie temat do dyskusji) prof. Sadurskiemu. Żadnej sugestii, by prof. Sadurskiego czy jemu podobnych wieszać, dopatrzeć się nie sposób. Wspomnienie, choćby i nostalgiczne, o dawniejszych zwyczajach w żadnym wypadku nie musi wiązać się z nawoływaniem do ich rekultywacji w obecnych warunkach... Owszem, może- ale żadne tego typu domniemanie nie daje prof. Sadurskiemu prawa do przekręcania cudzych wypowiedzi i polemizowania z tak spreparowanymi próbkami.

Atak na Nicponia to nie pierwsza tego typu zagrywka prof. Sadurskiego. Swego czasu, jak wszyscy zapewne pamiętają, zaatakował Katarynę. Krążyło wówczas powszechnie przypuszczenie, że atak mógł być wynikiem pewnego, określmy to, nadpobudzenia zdrowego instynktu rywalizacji o czytelników (inaczej mówiąc- o popularność). Zadziwiające, jak wyraźne jest to nadpobudzenie tym razem- oto Nicpoń stał się (podobnie jak wcześniej Kataryna) jedną z centralnych postaci Salonu24, zaś Pan Profesor wprost daje do zrozumienia, że wcale mu się to nie podoba: "Chodzi nie o pana Nicponia, ale o Salon24. Gdy – nie wiem kto – administrator czy Igor Janke decyduje, że przesądzającą o wizerunku Salonu pozycją będzie od teraz non-stop apel do dyskusji ze strony kogoś, czyja wizja Polski zaczyna się od tego by mnie powiesić – to z oczywistych względów nie może to być mój Salon". Część zdania została przytoczona już wcześniej, jako przykład przekrętu- w całości zaś trudno otrząsnąć się z wrażenia, że prof. Sadurski nie może przeboleć, że ktoś- i to osoba, z którą się nie zgadza- może wpływać na kształt Salonu- i w celu tej osoby zdyskredytowania chwyta za, delikatnie mówiąc, niezbyt uczciwe metody.

Oczywiście nie zamierzam tu zadawać pytania czy na "dwójce" Salonu powinien wisieć tekst kogoś, czyja wizja dyskusji zaczyna się od tego, by przekręcać sens wypowiedzi adwersarzy.

Linki:
http://crusader.salon24.pl/103797,index.html
http://wojciechsadurski.salon24.pl/104975,index.html
http://crusader.salon24.pl/104762,index.html
http://crusader.salon24.pl/104567,index.html
http://crusader.salon24.pl/104522,index.html