środa, 15 października 2008

Kiedy kończy się polityk

Spór pomiędzy premierem i Prezydentem (od jakiegoś czasu coraz wyraźniej przechodzący w prezentację ogólnego niezadowolenia premiera) tak obfituje w, powiedzmy, widowiskowe sytuacje, że wydawałoby się- nic nie jest w stanie specjalnie zaskoczyć czy wzburzyć. Dzisiaj jednak premier się postarał; jak donosi Wirtualna Polska (tutaj), kiedy ustępujący miejsca ministrowi Rostowskiemu Prezydent poprosił Tuska o poinformowanie go, kiedy omawiane będą znów tematy polityczne, spotkał się z ciętą ripostą: "prosić to ty sobie możesz".

Trudno powiedzieć, czy ze strony premiera jest to sposób na budowanie wizerunku; owszem, niewykluczone- być może premier postanowił pokazać, że jest nie tylko cudowny, ale też twardziel- i uznał, że najłatwiej pokazać ten rys posługując się chamstwem. Jeśli tak- obawiam się, że PR-owcy premiera popełnili drobny błąd.

Znacznie bardziej jednak prawdopodobne jest, że Tusk, wyprowadzony z równowagi uporem prezydenta (symptomy zdenerwowania premier zdradza wszak od jakiegoś czasu, sięgając po przedszkolnej klasy środki mające na celu utrudnienie życia Głowie Państwa) po prostu chlapnął powyższą kwestię z tzw. "głębi serca", dawszy się ponieść emocjom.

Istnieją obserwatorzy sceny politycznej dopatrujący się w działaniach polityków pobudek wynikających z ich charakterów. Rzecz jasna, obserwatorzy ci rację mają tylko sporadycznie- polityka to nie skoki narciarskie, w których element psychologiczny jest istotny. W dzisiejszych czasach polityka to starannie reżyserowany spektakl, w którym nie ma miejsca na nieplanowe okazywanie emocji czy poddawanie się chęciom tudzież intuicji. Tworzone na użytek społeczeństwa "profile psychologiczne" polityków są tylko kreacją służącą określonym celom.

Oczywiście zdarzają się sytuacje, kiedy wspomniani wyżej obserwatorzy rację mają. Co poniektórzy politycy nie są w stanie realizować założonego scenariusza, "idą na żywioł". Problem w tym, że w takiej sytuacji szybko przestają być politykami, a w najlepszym razie lądują na politycznym marginesie jak, nie przymierzając, Janusz Korwin-Mikke.

Niewykluczone, że w przypadku premiera mamy do czynienia z początkiem takiego właśnie scenariusza*.

_____________________________________

Jest to prawdopodobne tym bardziej, że w Brukseli obecny jest nie tylko jeden potencjalny kandydat Tuska w elekcji roku 2010. Pośród sporów na linii premier-Prezydent dziwnie ginie** Radosław Sikorski- a to właśnie jego osoba jest w tej chwili dla premiera najbardziej uciążliwa.

**Swoją drogą całkiem interesująca możliwość- prowokowanie przez otoczenie Tuska awantur, by odwrócić uwagę od szefa MSZ... Gra ryzykowna, ale nie pozbawiona sensu (przynajmniej do czasu, kiedy- z uwagi na kompromitowanie się Tuska- pozostawanie w cieniu będzie dla Sikorskiego korzystne).

wtorek, 7 października 2008

Stowarzyszenie Maxa Plancka- centrum nienawiści i zacofania?

Popełniłem wczoraj notkę na temat prof. Wolszczana, kończąc ją pytaniem o, ogólnie biorąc, powiązanie nauki i etyki. Podczas trwającej ostatnio dyskusji na temat ewentualnego Nobla dla Wolszczana (na szczęście nagrodę otrzymali fizycy badający cząstki elementarne) dość wyraźnie zaznaczało się stanowisko zupełnie te dziedziny rozdzielające- brutalnie rzecz ujmując "co z tego, że sk..., ważne, że zdolny". Oczywiście osoby twierdzące, że Nobel dla Wolszczana byłby niekorzystny z punktu widzenia przyzwoitego, uczciwego człowieka z automatu zaliczano do zawistników, ludzi "nie rozumiejących, że świat nie jest tylko czarny i biały" itd.itd. Obelgi używane przez przeciwników lustracji znane są powszechnie.

Pewni ludzie, niestety, nie są w stanie zrozumieć, że istnieją osoby krytykujące pewne zachowania nie ze względu na osobiste odczucia, ale z szacunku dla elementarnych zasad etycznych; stąd właśnie biorą się oskarżenia o nienawiść czy zazdrość i chęć dokopania "lepszym od siebie".

Jak donosi portal Dziennik.pl (źródło) pojawiła się właśnie szansa na wytłumaczenie rzeczy za pomocą prostego, przejrzystego przykładu. Oto rzeczniczka Stowarzyszenia Maxa Plancka stwierdziła, że profesor Wolszczan nie jest już mile widziany jako pracownik Instytutu Maxa Plancka w Bonn ("Wiemy, że prof. Wolszczan współpracował z komunistycznymi służbami, gdy był pracownikiem naszego instytutu. Nie jest u nas już mile widziany"). Dośc istotnym jest też sformułowanie "Zatrudnienie osoby z taką przeszłością byłoby niezgodne z etycznymi zasadami naszej instytucji".

Ot, zasady etyczne nie pozwalają na zatrudnienie wybitnego naukowca tylko dlatego, że okazał się on kapusiem. Zawiść? Zacofanie? Czarno-biała wizja świata? Chęć rozliczeń? Solidarnościowa martyrologia? Ograniczone spojrzenie?

A może po prostu zwyczajna, szara, zupełnie niemedialna, pozbawiona siły uderzeniowej przyzwoitość?

poniedziałek, 6 października 2008

Czego chciał Nobel?

Norweski działacz pokojowy F. Heffermehl przyjrzał się w opublikowanej ostatnio książce laureatom Pokojowej Nagrody Nobla pod kątem spełniania przez nich kryteriów zadanych przez samego fundatora. Heffermehl twierdzi, że o ile przed rokiem 1945 kryteria te spełniało 85% laureatów, o tyle w czasach powojennych- tylko 45%. Nie wnikając głębiej w samą analizę, warto zwrócić uwagę na wskazywaną przez nią tendencję i zauważyć pewną analogię z naszym lokalnym „noblowskim" podwórkiem. Krótko mówiąc- porównajmy naszych przed- i powojennych laureatów.

Ci pierwsi- Curie-Skłodowska, Sienkiewicz i Reymont- są zgodnie uznawani za osoby chwalebnie zapisane w naszej historii. Laureaci powojenni zaś, nie odbierając im oczywiście zasług, to bez wyjątku osoby budzące kontrowersje, niekoniecznie mogące pochwalić się kryształowym życiorysem. Czesław Miłosz, tuż po wojnie wysługujący się komunistom, po zerwaniu się ze smyczy krytykujący twórców, którzy robili mniej więcej to samo, co on. Wisława Szymborska, w czasach stalinizmu zachwycona radzieckim zbrodniarzem i dająca temu wyraz w zaangażowanych wierszach. Wreszcie Lech Wałęsa, człowiek, powiedzmy, umiarkowanego formatu, którego historia ze złośliwym chichotem postawiła obok największych Polaków. Owszem, tak Miłosz, jak Wałęsa czy Szymborska zapewne spełnili kryteria wymagane, by zdobyć Nobla... jednak w porównaniu z Curie-Skłodowską, Sienkiewiczem czy Reymontem wypadają, co tu gadać, bladziutko.

Podobnie sprawa ma się z naszym potencjalnym noblistą, profesorem Wolszczanem. Jego osiągnięcia naukowe zapewne wystarczają do przyznania mu tej prestiżowej nagrody- jakkolwiek, gdyby nie był donosicielem, raczej nie osiągnąłby tego, co udało mu się dzięki współpracy z systemem totalitarnym. Ewentualna nagroda nie ustawi go wśród powszechnie szanowanych, kryształowych Postaci, podobnie jak nie zaliczyła do nich Miłosza, Wałęsy czy Szymborskiej. Podobnie jak te trzy osoby, Wolszczan stanie się co najwyżej głównym bohaterem sporów, przez jednych wysławiany, przez drugich bezwzględnie krytykowany; obawy więc, że ewentualna nagroda dla Wolszczana będzie potężną bronią w rękach przeciwników lustracji, są chyba przesadzone. Warto jednak zadać sobie inne pytanie- czy zamysłem Alfreda Nobla, ustanawiającego nagrody za osiągnięcia naukowe, było wsparcie rozwoju nauki- czy może zachęcanie do dokonywania odkryć za wszelką cenę, bez względu na drugiego człowieka, elementarną przyzwoitość czy jakiekolwiek zasady? Tegoroczny werdykt Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk będzie niewątpliwie pomocny podczas udzielania odpowiedzi.