niedziela, 27 kwietnia 2008

Jak zabić człowieka tanio i legalnie?

Śląski kibic został przedwczoraj zamordowany przez innych kibiców. Banda kilku-kilkunastu rozbójników zaatakowała dwóch zwolenników innej drużyny. Jeden miał szczęście, uciekł. Drugi został skatowany i zmarł w szpitalu.

Niby sprawa oczywista- zabójstwo i usiłowanie zabójstwa. Zagrożone karą długoletniego, nawet dożywotniego więzienia. Tymczasem, jak pisze wp.pl- zabójcom grozi do 10 lat.

Już widzę głosy, usprawiedliwiające tak niewielką karę. A to, że przecież zabity też był szalikowcem. Ato, że nawet znanym szalikowcem. A to, że między dwoma klubami, którym kibicowali zabójcy i ofiara od dawna panuje wrogość. A to, że emocje, a to, że ich denerwował, szczególnie, że był znanym szalikowcem. A to, że oni pewnie ciężkie dzieciństwo mieli... A to, a tamto.

Zginął człowiek, a jego zabójcy nie odpowiedzą za śmierć, ale za pobicie. Zamiast spędzić resztę życia w więzieniu, wyjdą za parę lat zabijać kolejnych ludzi.

Kilka razy spotykałem się z takimi, mimo że nie jestem kibicem. Raz nie udało mi się dostatecznie szybko oddalić- trochę oberwałem. Trochę- przeżyłem, nawet w szpitalu nie leżałem, ledwie nos złamany, nawet zresztą nie za bardzo. Po prostu przejeżdżający niedaleko samochód zwolnił i to spłoszyło amatorów cudzych telefonów.

Tak naprawdę grupa bandytów może zaatakować każdego, kto się nie spodoba, ewentualnie będzie wyglądał na takiego, co ma za dużo i może się podzielić. Albo jeden z bandytów miał z nim zatarg i chce się odegrać.

Bandyci dobrze wiedzą, że za pobicie niewiele złego może ich spotkać. Jeśli pobicie nie skończy się śmiercią bitego, pozostaną bezkarni. Zabiją- najwyżej 10 lat, jeśli będą mieli pecha. Czego się bać? Moralność i honor są im obce, więc co ma ich powstrzymać?

Jak pokazuje śląski przykład, teraz można zabić człowieka w zamian za dziesięć lat odsiadki. Mimo to rząd zamierza łagodzić kary za przestępstwa kryminalne.

Pomyślcie Państwo- jakże łatwo pozbyć się człowieka... Nawet nie trzeba samemu- chętnych na dziesięcioletnią odsiadkę w zamian za rozsądną rekompensatę na pewno paru się znajdzie. Tym bardziej, że za dobre sprawowanie można wyjść znacznie wcześniej.

A rodzina, szczególnie rodzice- mają dożywocie. Dożywocie wspomnień, dożywocie rozpamiętywania tych dwudziestu paru lat, dożywocie... Złamane życie.

Ale kogo to obchodzi? Teraz najważniejsze jest dobro bandytów. Im należy współczuć, przecież stracą lata młodości w pudle. Nad ich "resocjalizacją" należy się pochylić, to przecież nie ich wina, że zabili. To wina "niekorzystnych uwarunkowań społecznych".

Żyjemy w szmatławych czasach.

sobota, 26 kwietnia 2008

Grabarz mimo woli.

Komuniści mawiali kiedyś, że kapitaliści sami sprzedadzą im sznurek, na którym zostaną powieszeni. Kiedyś było dawno, a ponieważ komunizm jest ideologią postępową i rozwojową, kapitaliści przestali być potrzebni. Czerwoni wyprodukowali sznurek własnym sumptem. Tym razem jednak nie zamierzają wieszać na nim kapitalistów- sznurek wykorzystany zostanie w zbożnym celu definitywnego przerwania politycznego życia polskich komunistów. Coś w rodzaju samobójstwa, chociaż wątpliwym jest, czy celowego. Najwłaściwszą analogią byłoby chyba porównanie całej sprawy do walki o sławną nagrodę Darwina...

Ale do rzeczy. Włodzimierz Cimoszewicz przybywa naprawić, przemodelować, a nawet odbudować polską lewicę. Przybywa z odsieczą Balickiemu i Celińskiemu, którzy ogłosili tworzenie nowej czerwonej formacji i właśnie Cimoszewicza wskazali jako pożądanego lidera. Projekt się byłemu premierowi podoba i przyznam szczerze, że tym razem się z komuchem zgodzę- mnie pomysł na tworzenie innej niż dotychczasowe (już miałem napisać "nowej", haha) przypadł do gustu. Tak mi się to zgadzanie spodobało, że zgadzam się jeszcze z opinią większości publicystów, którzy twierdzą, że decyzja Cimoszewicza może zmienić naszą scenę polityczną. Oj, może- niby czerwoni są stronnictwem marginalnym, jednak ciągle są w parlamencie. Ich wyprowadzka z gmachu przy Wiejskiej znakomicie wpłynie choćby na estetykę sejmowych korytarzy i odświeży duszną atmosferę, jaką czerwone, totalitarystyczne dziedzictwo i skłonności kładą na naszej scenie politycznej.

Pomysł stworzenia nowej partii lewicowej podoba mi się właśnie dlatego, jest jednak drugi powód. Otóż cieszy mnie, że lewica wiesza się sama; trudniej będzie później płaczącym nad nią "intelektualistom" twierdzić, że wykopanie czerwonych z parlamentu to wynik gry hakami czy innych spisków. PZPR sama swego czasu urodziła i wyhodowała, a SdRP/SLD nie szczędziła przysparzających popularności względów swojemu grabarzowi. Komuniści sami sobie ten sznurek wyprodukowali.

Cimoszewicz jest dość popularny. Na Podlasiu i przy Ordynackiej. Jest wystarczająco popularny, by jego nowo powstająca partia (która zapewne okaże się bardzo podobna do obecnego SdPl) wyrwała sporą część elektoratu SLD. Lewicy nie zjednoczy- trudno podejrzewać, by coś takiego udało się w sytuacji, kiedy z ewentualnej współpracy już teraz wykluczany jest szef SLD- nie zwiększy też zbyt znacząco (jeśli w ogóle) ilości osób na lewicę głosujących, przyczyni się natomiast do korzystniejszego rozkładu elektoratu. Zamiast 6% i 2% czerwone partie dostaną równo po 4%, a w kolejnych wyborach przeciętni wyborcy będą kręcić z zakłopotaniem głowami zapytani, czy kojarzą nazwę "SLD".

Oczywiście powrót Cimoszewicza ma, według jego autorów, przynieść inne skutki. Jak napisałem wyżej- odrodzić czerwonych. Ponieważ by się odrodzić, trzeba najpierw umrzeć, plan Balickiego i Celińskiego ma wielkie szanse na realizację. Połowiczną.

I tego sobie życzmy, choć w dzisiejszych warunkach unicestwienie lewicy ma walory wyłącznie estetyczne.

czwartek, 24 kwietnia 2008

Trolling na Salonie24

Ostatnie dni zaznaczyły się na S24 konfliktami, które łączyła osoba jednej ze stron. Nie muszę pisać, o kogo chodzi, więc pisać nie będę; i tak wszyscy wiedzą. Trudno mi, przyznam, zrozumieć sens niesnasek- oczywiście, kłótliwa osoba, o której mowa, na każdym kroku prowokuje swoich oponentów, jednak poziom, jaki reprezentuje jest zdecydowanie zbyt niski, by w ogóle zwracać na nią uwagę. Nie jest to w ogóle poziom komentatorski, ale agitatorski- osoba ta jest bowiem aktywnym członkiem jednej z partii, co wystawia jej wypowiedziom jednoznaczną opinię nieobiektywnych i obliczonych na propagowanie (aktualnych) poglądów tej partii (faktem jest, że zachodzi raczej efekt przeciwny; wypowiedzi te odstraszają, zamiast zachęcać, ale spartaczona robota to przecież żadne usprawiedliwienie).

Dyskusja z rzeczoną osobą jest choćby z tego powodu niemożliwa- partyjni propagandziści nie mają dyskutować, tylko naganiać.

Poza tym osoba ta stosuje podwójną miarę- sama nie zachowując elementarnych zasad kultury, wymaga, by wobec niej te zasady respektowano. Kiedy zaś kończą zostaje zapędzona w kozi róg, rozlega się "admin, admin"- czyli mały donosik na adwersarzy.

Osoba ta jest więc ewidentnym trollem, mającym jednak szczęście być suto dokarmianym nie tylko przez inne trolle, ale i rozsądnych użytkowników. Jak wiadomo, karmiony troll zaczyna hasać- i tym razem żaden wyjątek nie zaszedł. Troll się rozhasał i wyprodukował obrzydliwą, obraźliwą manipulację, posługując się głównie metodą "ctrl+c ctrl+v".

Konsternacja zapanowała. Co też z trollem zrobić? To proste, moi Państwo. Salon24 to "niezależne forum publicystów". Publicystów, a nie partyjnych agitatorów posługujących się manipulacją, obrazą, stosujących podwójne standardy i donosy. Z mojego (nie chwaląc się ;) ) moderatorskiego doświadczenia wynika, że najlepszą metodą na trolla jest wzięcie trolla za łeb i wyrzucenie z hukiem; proszę wybaczyć brutalizm sformułowania, ale niestety, tak to powinno wyglądać. Dyskusja powinna się toczyć pomiędzy mającymi swoje poglądy komentatorami, a nie mającymi partyjną linię agitatorami. Szczególnie, kiedy agitacyjna gorliwość sprowadza dyskusję do klaki.

wtorek, 22 kwietnia 2008

Donald Franciszek Dulski

Istnieje w naszym języku pejoratywne określenie "drobnomieszczaństwo". Używa się go na zobrazowanie wielu wynikających z wąskich horyzontów, drobiazgowości-małostkowości, zakłamania czy złośliwości cech.

Rząd Donalda Tuska, twór powstały głównie w celu zapewnienia premierowi prezydentury w roku 2010, od początku swojego istnienia postawił na konflikt z obecnie urzędującym prezydentem. O stosunkach pomiędzy dwoma najważniejszymi urzędnikami w państwie napisano wiele, także fakt, iż ataki na prezydenta mają w podtekście wybory 2010 nie jest dla nikogo tajemnicą.

Dzisiaj rząd wykonał kolejny ruch. Rozliczył prezydenta z kosztów wysłania delegacji do Gruzji. Wg rządu, podatnicy zapłacili za nią ok. 215 tys. zł. (jak łatwo policzyć, ok. 0,011 zł. na osobę- czyli każdy z nas zapłacił za delegację jeden grosz i jeden grosza obrzynek).

Nie wiem, czy rząd liczy na matematyczną ignorancję Polaków, może opiera swoje kalkulacje na medialnej sile sugestii- w każdym razie takie zachowanie interpretować można tylko przez pryzmat niekulturalnej (żeby nie użyć sformułowanie "chamskiej") propagandy lub właśnie drobnomieszczaństwa, jakie z rządu Tuska coraz wyraźniej wyłazi.

Złośliwość i tania pokazówka (wspomnę loty samolotami rejsowymi, w imię śladowych oszczędności ośmieszające naszą dyplomację). Dulszczyzna w pełnym rozkwicie.

piątek, 18 kwietnia 2008

Osobiste, merytoryczne... trudne słowa

Nie jestem szczególnym znawcą polityki finansowej, szczególnie w wydaniu PO. Postać ministra Gomułki znam ze słyszenia, choć to podobno wybitny specjalista... Niewykluczone, w końcu nazwisko "Balcerowicz" znam doskonale, a jaki to specjalista, każdy widzi. Ogólnie biorąc, sprawa platformowej reformy finansów obchodzi mnie średnio, bo w przeciwieństwie do co poniektórych naiwniaków od początku jakoś w nią nie wierzyłem, Pawlaka w ministerstwie gospodarki traktując jako ostateczne potwierdzenie moich opinii o Platformie Obywatelskiej i powadze, z jaką ta partia traktuje wyborcze zapowiedzi.

Mimo wszystko jednak sprawa rezygnacji Gomułki ma swoją interesującą stronę. Pokazuje mianowicie, jak platformowi dygnitarze traktują komunikację ze społeczeństwem. Informację o dymisji wiceministra znalazłem w sieci jakoś wczoraj wieczorem; uzasadnienie "z powodów merytorycznych" świeciło wyraźnie, choć specjalnie się nie wybijało. Ponad wszelką wątpliwość- znajdowało się.

Jakżeż wielkie było moje zdziwienie, kiedy jakiś czas później słuchałem polityka PO, który twierdził, że zapewne powody decyzji wiceministra są osobiste. Oczywiście, taka sytuacja ma wiele wytłumaczeń. Kilka przykładowych:

Po pierwsze, politycy PO nie za bardzo wiedzą, co dzieje się w partii i (w tym wypadku) w rządzie, jednak potrzeba kreacji wizerunku zwycięża rozsądek.

Po drugie- politycy PO nie za bardzo wiedzą, co dzieje się w partii i (w tym wypadku) w rządzie, jednak przekonanie o sile PRu jest silniejsze od ich mniemania o rozsądku odbiorców.

Po trzecie- politycy PO wiedzą, co się dzieje, ale głupieją na widok kamer.

Po czwarte, politycy PO myślą, że wiedzą co się dzieje, bo inaczej przecież dziać się nie może.

Mam wrażenie, że w przypadku większości działaczy partii rządzącej czwarty punkt jest najbliższy rzeczywistości. Przekonani, że w cudownym rządzie opromienianym przez Słoneczko Kaszub nic nie może zgrzytać, a wszyscy żyją w zgodzie i wzajemnie szanują swoje poglądy, ufnie przyjmują za pewnik, że dymisje- takie jak ta Gomułki- wynikać mogą tylko z powodów osobistych. I to na tyle poważnych, że przeważających rozkosze pracy pod Tuskiem.

I stąd wszystkie nieporozumienia, które złośliwi tłumaczyli bezczelnością tudzież ignorancją.

niedziela, 13 kwietnia 2008

Legalizacja grabieży (reprywatyzacja wg PO)

Dyskusja o reprywatyzacji robi się coraz ostrzejsza. Ustawa w wykonaniu Platformy zresztą do tego prowokuje- obiecuje zwrot 15-20% mienia, co jest nie tylko wartością śmieszną, ale też opartą na cwaniackich wyliczeniach (jak powiedziała ambasador Polski w Izraelu: "Musimy szybko zamknąć tę sprawę z uwagi na sprawiedliwość dziejową, ale także względy ekonomiczne, bo osoby występujące bezpośrednio z pozwami do polskich sądów otrzymują 100 proc. swojej własności"*). Ergo: ustawa reprywatyzacyjna Platformy w założeniu jest obliczona na zagrabienie 80% mienia osób objętych ustawą.

Z drugiej strony spora część komentatorów krytykuje reprywatyzację, twierdząc, że jest to ustawa w swojej istocie niesprawiedliwa, ponieważ pieniądze przeznaczone na rekompensaty są w istocie pieniędzmi podatników, czyli między innymi ich własnymi, a przecież oni nic nikomu nie ukradli. Komentatorzy ci nie kwestionują prawa ograbionych do odszkodowania, uważają jednak, że rozliczać należy tych, którzy na grabieży skorzystali.

O ile reprywatyzacja jest problemem złożonym, nakazującym daleko posuniętą ostrożność w rozwiązywaniu, szczególnie w kwestii dziedziczenia (koniecznie powinna być przyjęta zasada dziedziczenia na takich zasadach, jakie obowiązują w polskim prawie, a nie w zwyczajach różnych społeczności, gdzie np. społeczność dziedziczy po swoich członkach), o tyle osoby krytykujące reprywatyzację z budżetu popełniają jeden, za to kardynalny błąd. Otóż podmiotem grabiącym mienie było (zależne od obcych wpływów, ale jednak) Państwo Polskie. Po roku 1989 doszło do dość głębokich (na oko przynajmniej) zmian w funkcjonowaniu państwa, ale jego zobowiązania wobec wierzycieli pozostały. Przejawiają się one m.in. płaceniem wypracowanych za PRL emerytur czy spłacaniem zaciągniętych przez Gierka długów. Takim samym wierzycielem- różniącym o tyle, że znacznie słabszym- są ograbieni przez komunistów ludzie. Kwestionowanie zatem reprywatyzacji z budżetu jest jednocześnie kwestionowaniem celowości np. wypłat emerytur (wszystkich wypracowanych w PRL) czy spłaty pogierkowskiego zadłużenia.

Faktem niezaprzeczalnym jest, że na grabieży nic nie zyskał polski naród, który teraz musi pieniądze oddawać; również nie sposób zaprzeczyć, iż osoby, które są tego złodziejstwa beneficjentami, można w wielu przypadkach wskazać. Sprawą Polaków jest zatem dojście do sprawiedliwości i odzyskanie zrabowanych pieniędzy; ale ponieważ złodzieje rabowali w imieniu naszego państwa, pierwszym obowiązkiem Polski powinno być zrekompensowanie szkód i zwrot zagrabionego mienia. Kwestia rozliczeń z ludźmi i organizacjami (oraz organizacjami pozostającymi z rabusiami w ciągłości majątkowej), które te szkody spowodowały i na nich zyskały, równie paląca, jest naszą wewnętrzną sprawą i nie może wpływać na zwrot ludziom ich własności.

Nieprzeprowadzenie reprywatyzacji nie jest dla nas, delikatnie mówiąc, powodem do dumy. Ustawa w projekcie PO nie jest nim tym bardziej, ponieważ dąży do zalegalizowania komunistycznej zbrodni kosztem niewielkiego odszkodowania. Ustawa reprywatyzacyjna, jaką należy przeprowadzić w Polsce, powinna zawierać dwa zasadnicze elementy: gwarancję zwrotu pokrzywdzonym całości majątku oraz zobowiązanie odpowiednich służb państwowych do wszczęcia szeroko zakrojonych działań, które doprowadziłyby do odzyskania przywłaszczonego sobie przez komunistów majątku**.

______________________________________

*Tutaj
**Jak zapewne wszyscy wiedzą, SdRP i jej następcy zachowali ciągłość majątkową z PZPR; inne przykłady też zapewne można przytoczyć.

sobota, 12 kwietnia 2008

Bojkot- refleksje

Ogłoszony przez kilkunastu blogerów s24 bojkot obcych mediów (obcych nie tyle światopoglądowo, co ideowo- to znaczy manipulujących, notorycznie mijających się z prawdą i aspirujących do roli ośrodków politycznych), który zresztą poparłem, okazał się sukcesem. Nie chodzi tylko o to, że pomimo obcięcia go na SG dowiedzieli się o nim praktycznie wszyscy Użytkownicy s24 (zresztą małej roli SG i co za tym idzie- administracji s24 dowiódł swego czasu Nicpoń). Przede wszystkim istotne są reakcje, jakie spowodował.

Reakcje, trzeba od razu przyznać, chociaż liczne, nie były zaskakujące; wręcz modelowo odpowiadały temu, czego można spodziewać się po poszczególnych blogerach. Scharakteryzuję zjawisko krótko na podstawie trzech głosów.

Popisowiec. Czytam Jego blog raz na jakiś czas i w tej chwili trudno mi przypomnieć sobie, żeby zamieścił na nim coś kontrowersyjnego- a nawet jeśli, to w nader wyważonym tonie blogera obiektywnego. Popisowiec obrywa za to z prawa i z lewa. Bardziej z lewa, bo perfidnie (zaliczenie przez lewicowców do grona "najsensowniejszych prawicowych blogerów" to potężne poderwanie jego wiarygodności po stronie prawej).
Także reakcja popisowca na bojkot jest wyważona; popisowiec z bojkotem się nie zgadza, ale spokojnie, rzeczowo swoją niezgodę argumentuje. Problem w tym, że argumentuje zupełnie niepolemicznie- pisze np. o tym, że problemy podnoszone w bojkotowanych mediach są niewygodne i właśnie to jest bojkotu powodem. Stwierdzenie to jest nieprawdą, w tej chwili nie ma bowiem polemiki pomiędzy środowiskiem "GW" czy "Dziennika" a środowiskiem "GaPola" i "NP", że o "Najwyższym Czasie" nie wspomnę. Nie ma ideowego sporu pomiędzy "Polityką" czy "Trybuną" a "Radiem Maryja" i resztą koncernu o. Rydzyka. Niewygodne treści zamieszczane w takich mediach, jak "GW", "Dziennik" czy TVN nie obejmują kwestii spornych ideowo, ale zależą od tego, że media te używają dla dowodzenia swoich racji chwytów niedozwolonych- niepodważalnych autorytetów, szufladkowania adwersarzy jako faszystów tudzież psychopatów i, przede wszystkim, podawania informacji nieprawdziwych bądź zmanipulowanych. Nie będzie polemiki, dopóki te media nie będą uczciwe- nawet fakt popierania przez nie określonej opcji politycznej nie usprawiedliwia używania wszelkich środków do zwalczania przeciwników.

Jaga. Zupełne niezrozumienie celu akcji ("obce media" zinterpretowane jako "zagraniczne" to tylko najśmieszniejszy przykład; Jaga wie, że akcja trwa "kilka dni", ale nie zadała sobie trudu, by dowiedzieć się, o co chodzi, pisze więc, co jej się wydaje). Cały wpis oparty na analizie, które media i portale mają większościowy udział kapitału zagranicznego- czyli Jaga uderza swoim wpisem w zupełną próżnię, bo przecież nie o to w bojkocie chodzi. Najważniejsze jednak, że uderza i niektórym wydaje się nawet, że celnie.
Nadmienię przy okazji, że nie zamierzam rezygnować z czytania "Rzeczpospolitej" pomimo bodaj brytyjskiego właściciela; podobnie swego czasu czytywałem "Dziennik", który kiedyś był medium znacznie porządniejszym niż obecnie, wyróżniając się głównie otwartością na różne poglądy. Niestety, już przestał, włączając się do walki o rząd dusz z "GW".

Jacek Jarecki. Byłbym wstrząśnięty, gdyby bloger z kręgów UPR/"Najwyższy Czas" (nie chcę szufladkować, po prostu z tymi podmiotami JJ się kojarzy) pochwalił jakąś zbiorową inicjatywę (tak tak, piszę cokolwiek z przymrużeniem oka, jeśli ktoś się nie domyślił). Właściwie krytyka JJ jest jedyną sensowną, na jaką się natknąłem i przyznam, że w pewnej mierze przyznaję p. Jareckiemu rację ("trzeba wiedzieć, co knuje wróg", jak to JJ barwnie określa). Wracam jednak do wyżej postawionego problemu i twierdzę, że w gazetach typu "Wyborczej" mniej jest "knucia", a więcej tępej (nie użyję brutalniejszego sformułowania, chociaż mnie korci) agitki, z której żadnego pożytku nie ma.
Swoją drogą nie kupuję "GW" nawet dla płyt z wartościowym czasem materiałami. Mamy na Dworcu Fabrycznym w Łodzi taki fajny sklepik, w którym można takie płyty nabyć z kilkudniowym opóźnieniem.

Przyłączyłem się do bojkotu i choć dostrzegam pewne jego słabości, uważam, że taka akcja jest potrzebna. Nie przyczyni się co prawda do spadku czytelności bojkotowanych tytułów, jednak może pozytywnie wpłynąć na odbiór prezentowanych w nich treści; uważane są one przez wiele osób za "obiektywne" lub "wyrażające poglądy autorów", w rzeczywistości zaś wyrażają poglądy ludzi umacniających swą pozycję polityczną lub biznesową (niekoniecznie osobiście je piszących). Warto zwracać na to uwagę.

piątek, 11 kwietnia 2008

Których nacjonalistów popierają internacjonaliści?

Zawsze, kiedy w Polsce toczy się dyskusja o patriotyzmie, niezwykle słyszalny jest głos pewnego środowiska. Jego reprezentanci przyrównują patriotyzm do nacjonalizmu i twierdzą, że Polacy mają nacjonalizm we krwi, zatem ze wszech miar wskazane jest jego tępienie (bo może doprowadzić do bliżej niesprecyzowanych, ale zawsze strasznych konsekwencji) i propagowanie postaw internacjonalnych. Środowisko, nazwijmy je "ksenofilnym", atakuje z tego powodu np. politykę historyczną, uważając wzbudzanie dumy* z własnej historii za naganne i niebezpieczne.


Głos ksenofili brzmi donośnie i w dyskusji brany jest pod uwagę jako niezwykle istotny. Fakt, że jest słyszalny, nie powinien dziwić- ksenofile dysponują potężną tubą informacyjną i dużym kapitałem. Zaskakujące natomiast, że przez wielu traktowany jest poważnie. Być może wynika to z jego donośności i automatycznego przyjęcia, iż głośne znaczy istotne, być może znane nazwiska, których wśród ksenofili nie brakuje, pełnią rolę katalizatora... trudno ocenić. Faktem pozostaje, iż pogląd oparty na kompletnej bzdurze uważany jest za godny uwagi i polemiki.


Bzdurą fundamentalną ksenofilii jest rzecz jasna twierdzenie, jakoby Polacy wykazywali jakiekolwiek tendencje nacjonalistyczne. Nieprawdziwość tej tezy bije po oczach nie tylko dlatego, że nie ma żadnych przesłanek pozwalających na jej wywiedzenie, natomiast istnieje wiele przemawiających za tezą przeciwną- najistotniejszy jest kontrast pomiędzy mentalnością Polaków i Rosjan oraz Niemców.


Historia. Polaków fascynacja obcymi kulturami jest wręcz przysłowiowa. "Cudze chwalicie, swego nie znacie". Papuga narodów. Z drugiej zaś strony- hitleryzm w Niemczech i rosyjskie aspiracje do politycznego przewodzenia wszystkim narodom słowiańskim.
Czasy obecne. Polacy, wybierający partię obiecującą możliwość bogacenia się bez zwracania uwagi na politykę i rezygnującą z polityki historycznej poprzedników. Z drugiej strony- Niemcy prowadzące politykę historyczną intensywniejszą, niż wojna PiS-PO w Polsce. Rosyjskie społeczeństwo, głosujące na ludzi, którzy obiecują nie dostatnie życie, ale wzrost znaczenia Rosji na arenie międzynarodowej.


Przykłady można mnożyć. Nasza narodowa duma i zainteresowanie dobrem własnego kraju są żadne w porównaniu do tego, co prezentują sąsiedzi; i to mimo tego, iż my właśnie mamy szczególne do dumy powody i szczególnie powinniśmy dbać o dobro swego kraju, jak bowiem uczy historia, stanowimy niewygodną barierę zarówno Niemieckich, jak Rosyjskich aspiracji. Opinie zachęcające do zwalczania ostatnich przejawów troski o dobro państwa są więc nie tylko zupełnie nieprawdziwe, ale też wyjątkowo niezgodne z interesem Polski. Osoby je prezentujące działają (świadomie czy nie) w interesie (przede wszystkim) Rosji i Niemiec, a szczególnie w interesie rosyjskiego i niemieckiego nacjonalizmu.

__________________________________
*
W naszym zresztą przypadku zupełnie słusznej- Polska co najmniej raz zbawiła, co bez żadnej przesady można powiedzieć, ludzkość; ponadto wstydliwe epizody z naszej historii to kilka incydentalnych przypadków, przeważnie inspirowanych z zewnątrz- jak inwazja na Czechosłowację.

środa, 9 kwietnia 2008

Czy Platforma będzie rządzić wiecznie? Część 1: Rys historyczny

Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory 2005 roku dzięki- z jednej strony- silnemu wśród Polaków poczuciu konieczności naprawy państwa, z drugiej zaś na skutek przekonania, iż (także postrzegana wówczas jako siła naprawcza) Platforma Obywatelska, na skutek liberalnego (w społecznym odczuciu) podejścia nie jest w stanie zapewnić odpowiednich minimów socjalnych mniej zamożnym grupom. Trzecim dość istotnym powodem zwycięstwa PiS, jak się z czasem okazało, było powszechne wśród tzw. "elit opiniotwórczych" niedocenienie determinacji tej partii w realizacji składanych obietnic. Prawo i Sprawiedliwość genialnie wykorzystało sprzyjające czynniki i pomimo znacznie większej ilości argumentów przemawiających przeciw możliwości sukcesu wyborczego, pokonało faworyzowaną Platformę.

Upłynęły dwa lata burzliwych medialnie rządów PiS. Burzliwych, ponieważ "elity" szybko zorientowały się w rozmiarach swego niedopatrzenia i ruszyły do zmasowanego kontrataku. Partia rządząca, co trzeba przyznać, ułatwiała im zadanie, rzadziej realnymi, bardzo często wizerunkowymi wpadkami; trudno jednak podejrzewać, że bez takich strzałów w stopy ataki stałyby się mniej zajadłe- wpadki nie były ich powodem, a tylko dla nich ułatwieniem.

Z czasem, głównie dzięki usilnym zabiegom mediów i "autorytetów" (wspomnianych już wyżej "elit opiniotwórczych") upadł drugi czynnik przemawiający za PiS. Zmęczone nieustannym szumem medialnym społeczeństwo straciło zainteresowanie naprawą zniszczonego przez postkomunistów państwa, wśród priorytetów stawiając, ujmijmy rzecz w pewnym uproszczeniu, święty spokój.

Sytuacja PiS na początku lata 2007 roku przedstawiała się więc- mimo umiarkowanego sondażowego optymizmu- znacznie gorzej, niż w analogicznym okresie roku 2005. Nie była jednak, pomimo rozpadu koalicji i spowodowanego samym rozpadem i okolicznościami mu towarzyszącymi chaosu, beznadziejna, głównie ze względu na agresywną politykę prowadzoną przez główną partię opozycyjną, Platformę właśnie.

Kampania wyborcza rozpoczęła się bez wyraźnej inauguracji, głównie z tego powodu, że właściwie nie zakończyła się od 2005 roku. Wiodące ugrupowania nie uzyskiwały wyraźniejszej przewagi, nawet kiedy pojedyncze sondaże przewidywały wyraźne zwycięstwo jednej z partii, szybko pojawiały się badania świadczące o zupełnie innych preferencjach wyborców. Ot, polska scena polityczna. W panującej gorączce niewielu zauważyło stopniową, delikatną zmianę tonu kampanii prowadzonej przez PO.

Kluczem do wyborczego zwycięstwa okazało się trafne zinterpretowanie zmodyfikowanych przez "elity opiniotwórcze" oczekiwań Polaków. PR-owi specjaliści PO zorientowali się, iż prowadzona pod dyktando Jarosława Kaczyńskiego kampania wyborcza, z naciskiem położonym na wartości, siłę państwa i tym podobne cele, nie jest tym, czego oczekują wyborcy. Wyborcy zaś oczekiwali, jak wspomniałem, świętego spokoju i odpoczynku nie tyle od polityki, co właśnie od niezrozumiałego dla nich sporu i szumu medialnego. Z jednej strony mieliśmy bowiem "zyskiwany" właśnie przez PO młody elektorat, zupełnie niezainteresowany polityką, nieznający historii (nawet najnowszej)- ergo: nierozumiejący, dlaczego lwią część przestrzeni medialnej zajmuje abstrakcyjna kłótnia, na dodatek zaś przekonywany, iż jedynymi tej kłótni winnymi są demoniczni Kaczyńscy, Rydzykowie i środowiska z nimi związane, idące do wyborów pod szyldem PiS. Drugą stroną medalu byli tzw. "zwykli ludzie", ci sami, którzy w 2005 roku poparli PiS bojąc się pustej lodówki i pluszowego kota. W przypadku tej części elektoratu mniej ważny był sam spór, większą rolę odgrywał pewien rodzaj szantażu (jakkolwiek słowa tego używam nieco na wyrost), polegający na wpojeniu w ludzi przekonania, iż ponowny wybór PiS spowoduje niezadowolenie "elit", zagranicy, cywilizowanego świata itd., czego skutkiem będzie przedłużenie męczącej antypisowskiej kampanii "elit" w mediach. Elektorat zaś, co zaznaczyć trzeba po raz kolejny, pragnął przede wszystkim świętego spokoju.
Nie można pominąć też faktu, że od samych właściwie przegranych przez PO wyborów 2005 konsekwentnie budowany był podział na wyborców PiS- ciemnych, niewykształconych kołtunów od Rydzyka oraz elektorat PO- młody, wykształcony, świadomy i odnoszący sukcesy. Któż nie chciałby przynależeć do drugiej grupy, szczególnie kiedy alternatywą okazywała się przynależność do pierwszej?

Platforma zmiażdżyła PiS, ponieważ zamiast prowadzić kampanię wyborczą zgodną z programem partii (na czym oparł się Jarosław Kaczyński i co w pierwszej fazie potrafił Platformie narzucić), trafnie odgadła nastroje społeczeństwa i poprowadziła kampanię celującą w oczekiwania ludzi. Kupiła zwycięstwo wyborcze za cenę zrzeczenia się własnego profilu politycznego, a więc za cenę stania się partią populistyczną. W przypadku PO nie była to wysoka cena- mając po swojej stronie media, nawet Lepper pozbyłby się wizerunku populisty, tymczasem Platforma startowała z medialnej pozycji partii fachowców, pragmatyków. Mogła- i wciąż może- nurzać się wręcz w populizmie, bo nie ma możliwości zaprezentowania populistycznego wizerunku tej partii w przestrzenni medialnej; a jak wiadomo, co nie zostaje w sposób dobitny i wielokrotny zaprezentowane w przestrzeni medialnej, nie istnieje dla przeciętnie zainteresowanych daną kwestią odbiorców.

Tyle historii. Do zapowiadających się (mimo ostatnich sondaży) długich rządów PO jeszcze (zgodnie z sugestią zawartą w tytule) wrócę; podejście reprezentowane przez tą partię i degeneracja społeczeństwa obywatelskiego jest bowiem w demokracji zjawiskiem naturalnym, powszechnym i wynikającym z różnych, nie tylko politycznych uwarunkowań, zatem z punktu widzenia obserwatora niezwykle ciekawym. Chociaż niekoniecznie pozwalającym na optymistyczne patrzenie w przyszłość.

niedziela, 6 kwietnia 2008

Przed pierwszym wpisem

http://www.ivrp.pl
http://blog.media.pl
http://pogromcasmokow.salon24.pl