środa, 9 kwietnia 2008

Czy Platforma będzie rządzić wiecznie? Część 1: Rys historyczny

Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory 2005 roku dzięki- z jednej strony- silnemu wśród Polaków poczuciu konieczności naprawy państwa, z drugiej zaś na skutek przekonania, iż (także postrzegana wówczas jako siła naprawcza) Platforma Obywatelska, na skutek liberalnego (w społecznym odczuciu) podejścia nie jest w stanie zapewnić odpowiednich minimów socjalnych mniej zamożnym grupom. Trzecim dość istotnym powodem zwycięstwa PiS, jak się z czasem okazało, było powszechne wśród tzw. "elit opiniotwórczych" niedocenienie determinacji tej partii w realizacji składanych obietnic. Prawo i Sprawiedliwość genialnie wykorzystało sprzyjające czynniki i pomimo znacznie większej ilości argumentów przemawiających przeciw możliwości sukcesu wyborczego, pokonało faworyzowaną Platformę.

Upłynęły dwa lata burzliwych medialnie rządów PiS. Burzliwych, ponieważ "elity" szybko zorientowały się w rozmiarach swego niedopatrzenia i ruszyły do zmasowanego kontrataku. Partia rządząca, co trzeba przyznać, ułatwiała im zadanie, rzadziej realnymi, bardzo często wizerunkowymi wpadkami; trudno jednak podejrzewać, że bez takich strzałów w stopy ataki stałyby się mniej zajadłe- wpadki nie były ich powodem, a tylko dla nich ułatwieniem.

Z czasem, głównie dzięki usilnym zabiegom mediów i "autorytetów" (wspomnianych już wyżej "elit opiniotwórczych") upadł drugi czynnik przemawiający za PiS. Zmęczone nieustannym szumem medialnym społeczeństwo straciło zainteresowanie naprawą zniszczonego przez postkomunistów państwa, wśród priorytetów stawiając, ujmijmy rzecz w pewnym uproszczeniu, święty spokój.

Sytuacja PiS na początku lata 2007 roku przedstawiała się więc- mimo umiarkowanego sondażowego optymizmu- znacznie gorzej, niż w analogicznym okresie roku 2005. Nie była jednak, pomimo rozpadu koalicji i spowodowanego samym rozpadem i okolicznościami mu towarzyszącymi chaosu, beznadziejna, głównie ze względu na agresywną politykę prowadzoną przez główną partię opozycyjną, Platformę właśnie.

Kampania wyborcza rozpoczęła się bez wyraźnej inauguracji, głównie z tego powodu, że właściwie nie zakończyła się od 2005 roku. Wiodące ugrupowania nie uzyskiwały wyraźniejszej przewagi, nawet kiedy pojedyncze sondaże przewidywały wyraźne zwycięstwo jednej z partii, szybko pojawiały się badania świadczące o zupełnie innych preferencjach wyborców. Ot, polska scena polityczna. W panującej gorączce niewielu zauważyło stopniową, delikatną zmianę tonu kampanii prowadzonej przez PO.

Kluczem do wyborczego zwycięstwa okazało się trafne zinterpretowanie zmodyfikowanych przez "elity opiniotwórcze" oczekiwań Polaków. PR-owi specjaliści PO zorientowali się, iż prowadzona pod dyktando Jarosława Kaczyńskiego kampania wyborcza, z naciskiem położonym na wartości, siłę państwa i tym podobne cele, nie jest tym, czego oczekują wyborcy. Wyborcy zaś oczekiwali, jak wspomniałem, świętego spokoju i odpoczynku nie tyle od polityki, co właśnie od niezrozumiałego dla nich sporu i szumu medialnego. Z jednej strony mieliśmy bowiem "zyskiwany" właśnie przez PO młody elektorat, zupełnie niezainteresowany polityką, nieznający historii (nawet najnowszej)- ergo: nierozumiejący, dlaczego lwią część przestrzeni medialnej zajmuje abstrakcyjna kłótnia, na dodatek zaś przekonywany, iż jedynymi tej kłótni winnymi są demoniczni Kaczyńscy, Rydzykowie i środowiska z nimi związane, idące do wyborów pod szyldem PiS. Drugą stroną medalu byli tzw. "zwykli ludzie", ci sami, którzy w 2005 roku poparli PiS bojąc się pustej lodówki i pluszowego kota. W przypadku tej części elektoratu mniej ważny był sam spór, większą rolę odgrywał pewien rodzaj szantażu (jakkolwiek słowa tego używam nieco na wyrost), polegający na wpojeniu w ludzi przekonania, iż ponowny wybór PiS spowoduje niezadowolenie "elit", zagranicy, cywilizowanego świata itd., czego skutkiem będzie przedłużenie męczącej antypisowskiej kampanii "elit" w mediach. Elektorat zaś, co zaznaczyć trzeba po raz kolejny, pragnął przede wszystkim świętego spokoju.
Nie można pominąć też faktu, że od samych właściwie przegranych przez PO wyborów 2005 konsekwentnie budowany był podział na wyborców PiS- ciemnych, niewykształconych kołtunów od Rydzyka oraz elektorat PO- młody, wykształcony, świadomy i odnoszący sukcesy. Któż nie chciałby przynależeć do drugiej grupy, szczególnie kiedy alternatywą okazywała się przynależność do pierwszej?

Platforma zmiażdżyła PiS, ponieważ zamiast prowadzić kampanię wyborczą zgodną z programem partii (na czym oparł się Jarosław Kaczyński i co w pierwszej fazie potrafił Platformie narzucić), trafnie odgadła nastroje społeczeństwa i poprowadziła kampanię celującą w oczekiwania ludzi. Kupiła zwycięstwo wyborcze za cenę zrzeczenia się własnego profilu politycznego, a więc za cenę stania się partią populistyczną. W przypadku PO nie była to wysoka cena- mając po swojej stronie media, nawet Lepper pozbyłby się wizerunku populisty, tymczasem Platforma startowała z medialnej pozycji partii fachowców, pragmatyków. Mogła- i wciąż może- nurzać się wręcz w populizmie, bo nie ma możliwości zaprezentowania populistycznego wizerunku tej partii w przestrzenni medialnej; a jak wiadomo, co nie zostaje w sposób dobitny i wielokrotny zaprezentowane w przestrzeni medialnej, nie istnieje dla przeciętnie zainteresowanych daną kwestią odbiorców.

Tyle historii. Do zapowiadających się (mimo ostatnich sondaży) długich rządów PO jeszcze (zgodnie z sugestią zawartą w tytule) wrócę; podejście reprezentowane przez tą partię i degeneracja społeczeństwa obywatelskiego jest bowiem w demokracji zjawiskiem naturalnym, powszechnym i wynikającym z różnych, nie tylko politycznych uwarunkowań, zatem z punktu widzenia obserwatora niezwykle ciekawym. Chociaż niekoniecznie pozwalającym na optymistyczne patrzenie w przyszłość.

Brak komentarzy: