poniedziałek, 28 lipca 2008

Dziesiąta rocznica śmierci Zbigniewa Herberta

Największy poeta ostatnich czasów. Niestety, nie potrafił zgrać się z trendami, nie spełniał wymagań aktualnych mód, więc i nie doczekał się należnej chwały... Ale to nie Herbert jest niedoceniony brakiem jakichś nagród- choćby nagrody Nobla- to te wyróżnienia tracą na tym, że nie był ich laureatem.
Dystansował innych twórców tak bardzo, że trudno mówić o jakichkolwiek porównaniach.

Nie sądzę, byśmy doczekali się w dającym się przewidzieć czasie artysty zbliżonego formatu. Zbigniew Herbert był ostatnim wielkim poetą i ostatnim wielkim filozofem.

czwartek, 17 lipca 2008

Suplement do bojkotu

Niezbyt, przyznam szczerze, chce mi się komentować PiSowski bojkot TVN i TVN24. TVNu nie oglądam wcale, TVN24- sporadycznie. Jestem estetą, więc sposób przekazywania informacji przez tą stacją mnie rani, zaś gruby humor prezentowany w jednym z TVNowskich programów wywołuje co najwyżej uśmiech politowania... Chociaż może z tym "grubym humorem" TVNu może trochę przesadziłem. Na przykład rzecznik stacji, Karol Smoląg, popisał się dzisiaj humorem wyrafinowanym, twierdząc, że "Stacja z niepokojem i ze smutkiem przyjęła tę informację. Świadczy ona o tym, że jedna z największych partii politycznych w Polsce nie rozumie roli i zasad, którymi kierują się wolne media". Aż ciśnie się na usta pytanie- od kiedy to wolne media tworzone są przez współpracowników bezpieki państwa totalitarnego i przy użyciu kapitału, o którego pochodzeniu strach pisać, jeśli nie ma się na zbyciu grubej kasy na wynajęcie batalionu adwokatów?

Większość komentatorów zgodnie twierdzi, że bojkot przyniesie Prawu i Sprawiedliwości więcej szkody niz pożytku. Być może. Zaznaczę od razu, że opinie w tym tonie warto brać pod uwagę tylko, jeśli nie są pisane przez dziennikarzy (czy ogólniej- osoby zatrudniane w mediach); dziennikarze zniechęcajacy do bojkotowania mediów wypowiadają się oczywiście we własnym interesie, ich głos więc sporo traci... Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę, że Jarosław Kaczyński stwierdził, iż dziennikarze TVN przyłączają się do rynsztoka i właśnie z tego powodu PiS nie zamierza się z tą stacją kontaktować. Jakie media w Polsce od dawna już miano rynsztokowych i brukowych dzierżą, kto je wydaje i jakie inne tytuły do tego wydawcy należą- te skojarzenia pozostawiam czytelnikom. Dla ułatwienia można zerknąć na powstałe na ten temat w S24 notki... Wypowiadający się krytycznie o bojkocie dziennikarze wiedzą, że i ich medium może zostać zbojkotowane; dobrze wtedy móc liczyć na wdzięczną odsiecz.

W samej ocenie strat i zysków, jakie może przynieść PiSowi bojkot TVN24 dobrze wziąć pod uwagę jedną rzecz. Otóż wszyscy krytycy tego posunięcia podkreślają, że stacje Wejcherta i Waltera to centrum życia politycznego, opiniotwórczość etc. Zgoda. TVN24 to potężny przekaźnik informacji, miejsce kreacji PR-u, polityczna rewia mody- ale także miejsce, w którym wypowiadajacy się muszą dopasowywać się do specyficznego schematu, zakładającego m.in. dominację osoby prowadzącej program nad zaproszonymi gośćmi. O ile partiom z głównego nurtu- Platformie czy SLD taka sytuacja pasuje (raz, że prowadzący są im przychylni, dwa- styl wypowiedzi tych partii jest komplementarny do formy używanej przez telewizję) o tyle Prawu i Sprawiedliwości niekoniecznie. Nie chodzi nawet o nieprzychylność prowadzących (choć nie jest ona nieistotna). By zobaczyć, gdzie jest pies pogrzebany, wystarczy zwrócić uwagę na linię, jaką od chwili swojego powstania realizuje PiS. Partia ta odcina się od głównego nurtu polityki, określanego jako III RP i stara się (mniej lub bardziej skutecznie) być postrzegana jako byt różny od reszty sceny politycznej. Występy w TVN wymagają zaś- choćby chwilowego- powrotu do nurtu III RP, czyli przyjęcia form używanych w głównym nurcie walki politycznej. Mówiąc inaczej- PiS, krytykując zasady rządzące III RP i jednocześnie korzystając z wyrosłych na tych zasadach mediów pozostaje w pewnej sprzeczności, której ciągnięcie uzasadnione jest jedynie możliwością zaprezentowania własnej wizji szerszemu audytorium. W sytuacji, kiedy poziom, nazwijmy to najogólniej- kulturalny stacji drastycznie spada, straty wynikające ze zgniłego kompromisu przeważają zyski z pokazania się na antenie i bojkot nie musi być takim znowu złym rozwiązaniem.

Dla zilustrowania (to już na marginesie) powyższej sytuacji można wyobrazić sobie np. Marka Jurka udzielającego wywiadu "Nie". Rozgłos murowany, ale śmiem wątpić czy zysk polityczny byłby dla polityka oszałamiający; na odwórt, Grzegorz Napieralski niewątpliwie wywołałby bardzo duże zainteresowanie występując w Radio Maryja, ale nie wiem czy jego elektorat byłby takimwystępem zachwycony. To oczywiście przykłady bardziej skrajne, ale podobnego rodzaju.

wtorek, 15 lipca 2008

O wadze polityki historycznej

Szwajcarska telewizja przygotowała reportaż na temat "wypędzeń" Niemców po II wojnie światowej. Jednego z bohaterów reportażu- wnuka "wypędzonego" Niemca- skonfrontowała w poświęconym tej sprawie programie z polskim posłem Dawidem Jackiewiczem. Na skutek konfrontacji poseł Jackiewicz dowiedział się, że "za rozpoczęcie II wojny światowej i mordowanie Żydów odpowiadają Polacy. Powinni oni przeprosić za wypędzenia Niemców z Dolnego Śląska, a straty poniesione w wyniku hitlerowskiej agresji do komunistyczna propagand" oraz że jest "polskim nacjonalistą" (cytuję za artykułem na portalu Dziennik.pl). Co zrozumiałe, poseł wystąpił o interwencję do polskiego MSZ; dalszy tok sprawy (mam taką nadzieję) jest oczywisty.

Ciekawsza jest inna rzecz. Otóż z przytoczonym wyżej oskarżeniem nie wystąpił jakiś modelowy "przeciętny Europejczyk", który- jak wielokrotnie dowiedziono- historią się ani interesuje, ani przejmuje, więc oczywiście jej nie zna. Oskarżał wnuk "wypędzonego", osoba zainteresowana realizacją opierających się na bądź co bądź historycznych argumentach roszczeń. Ergo: człowiek, który powinien historię, a przynajmniej ten jej wycinek, który dotyczy jego przodka, znać nieźle. Jak wynika z jego wypowiedzi albo tak nie jest albo mamy do czynienia z prowokacją. Drugą możliwością zajmować się nie będę, ponieważ przesłanki za nią przemawiające są dość słabe (w spiskową teorę dziejów wierzę tak mniej więcej, jaki w teksty publikowane w "GW").

Pozostaje możliwość pierwsza- osoba zainteresowana tematem kompletnie nie orientuje się w faktach. Może to być spowodowane, na przykład, przyswajaniem sobie historii w wersji neonazistowskiej- znacznie jednak bardziej prawdopodobne jest, że niemieccy "wypędzeni" i instytucje ich reprezentujące świadomie wprowadzają w błąd osoby mające walczyć o utracone na skutek niemieckich działań mienie, by w ten sposób dodatkowo "zmotywować" je do działania. Trudno powiedzieć czy sami szefowie przeróżnych związków "wypędzonych" w taką wersję wierzą; jest to raczej mało prawdopodobne. W każdym razie fakt, że wierzą w nią sami "wypędzeni" czy och potomkowie, niewątpliwie jest im na rękę.

Z naszego, polskiego punktu widzenia istotna jest przede wszystkim jedna rzecz. Musimy wyzbyć się przekonania, że myśląc o drugiej wojnie myślimy o tym samym- lub chociaż w przybliżeniu tym samym- co "wypędzeni". Jak widać, ich opinia o tamtych czasach może diametralnie różnić się od faktów. Nie chodzi o samo uzasadnienie "wypędzeń"- to mogłaby być kwestia dyskusyjna- chodzi o patrzenie na wydarzenia, które do "wypędzeń" doprowadziły; nie ma co się dziwić Niemcom, że żądają zwrotu mienia, skoro w ich (fałszywym- i na korekcji w tym miejscu należy się skupić) mniemaniu to Polacy spowodowali wojnę, nie ponieśli w jej czasie strat i jeszcze wymordowali miliony Żydów. Dyskusja o wypędzeniach, w której my będziemy przekonywać Niemców o tym, że "takie były postanowienia umów międzynarodowych" czy używać jakichkolwiek argumentów budowanych na nieznanych Niemcom faktach historycznych nie ma sensu. Niemcy muszą przede wszystkim dowiedzieć się, jak to naprawdę było; dopiero później możliwa będzie dyskusja o skutkach tego, co było.

Niezbędność polityki historycznej- i to na skalę europejską- nie podlega już dyskusji. Polityka historyczna wykroczyła już ze sfery ideowej, lokując się przede wszystkim w dziedzinie finansowej, ekonomicznej. Zarzucenie jej realizacji może w niedalekiej przyszłości poskutkować odszkodowaniami, jakie Polska będzie zmuszona zapłacić za wywołanie wojny i zniszczenie w jej toku Berlina czy Drezna.

środa, 9 lipca 2008

Interes (aborcyjny) musi się kręcić

Niejaka Alicja Tysiąc, szerzej znana ze sprzedaży, za ciężkie pieniądze, własnego dziecka, wywęszyła nowy interes. Najobrotniejsza z polskich kobiet zamierza tym razem zarobić na księdzu Gancarczyku, który rzekomo naruszył jej dobra osobiste. Jak sama przyznaje, zależy jej głównie na zysku, uzasadnione więc wydaje się określenie jej terminem businesswoman.

Tak na marginesie- ciekawi mnie, co o dobrach osobistych i ich naruszaniu może wiedzieć osoba, która publicznie domagała się odszkodowania za to, że nie udało jej się zabić własnego, kilkuletniego już wtedy, dziecka? Pewnie niewiele, ale przecież pecunia non olet...

Ks. Gancarczyk, redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego", w cyklu artykułów poświęconych obronie życia sprzeciwiał się zabijaniu dzieci, przywołując także przykład Alicji Tysiąc. „Gość Niedzielny" aborcję określa bez użycia eufemizmu jako zabójstwo, akt oskarżenia będzie więc najprawdopodobniej skonstruowany tak, by przekonywać, że takie określenie aborcji obraża kobiety aborcję przeprowadzające. Ergo: istotnym, jeśli nie głównym celem procesu może być doprowadzenie do zakazu określania aborcji (adekwatnym, choć akurat ta kwestia ma tu mniejsze znaczenie) mianem zabójstwa czy morderstwa. Jeśli tak jest w rzeczywistości, możemy powoli mówić o zaprzestawaniu ukrywania faszystowskiej twarzy ruchu proaborcyjnego.

Jedno z naszych większych mediów nadało zresztą dotyczącemu sprawy materiałowi znamienny tytuł „Proces za »niedoszłą morderczynię «", co biorąc pod uwagę linię przez to medium reprezentowaną (tudzież bardzo specyficzne podejście do wolności słowa i myśli) dość wyraźnie pokazuje, że taki właśnie będzie kierunek działania oskarżycieli. Tytuł powyższy jest grubą manipulacją, sugeruje bowiem, że w „Gościu Niedzielnym" użyto sformułowania „niedoszła morderczyni", podczas gdy coś takiego miejsca nie miało.

Wspomniane (bez wymienienia nazwy, coś się ostatnio brzydliwy zrobiłem) medium wywiodło zatem tytułowe określenie z rozumowania: „określają aborcję mianem zabójstwa/morderstwa, a więc określają kobiety, które poddały swoje dzieci aborcji mianem zabójczyń/morderczyń, zatem określają kobiety, które chciały poddać swoje dzieci aborcji, ale z jakichś powodów im się nie udało mianem niedoszłych zabójczyń/morderczyń, skoro więc do tej ostatniej grupy należy Alicja Tysiąc, to wspomnienie jej osoby na łamach „Gościa Niedzielnego" usprawiedliwia sugestię, że „Gość Niedzielny" użył wspomnianego określenia dosłownie. Tymczasem jest dość znaczna różnica pomiędzy wyrażeniem dosłownym, a powiedzeniem tego samego w sposób jakoś tam zawoalowany (sformułowanie „pani minister jest głupia" brzmi znacznie ostrzej, niż oznaczające w pewnej, znanej skądinąd sytuacji dokładnie to samo „koszt raportu pani minister wielokrotnie przekroczył sumę nadużyć, o których ten raport traktował", prawda?).

Kiedy pisałem powyższy tekst, naszła mnie jeszcze jedna refleksja. Oto lewacy domagają się rozszerzenia prawa do zabijania ludzi dzieci; z drugiej strony ktoś pozwał Nicponia za to, że ten postulował legalizację strzelania do lewaków (postulował legalizację, nie strzelanie wbrew obowiązującemu prawu- to zasadnicza różnica). Ciekawe, prawda? Tym bardziej, że Nicpoń wzywał do zalegalizowania karania (dość surowego, przyznam) za coś (konkretnie- za zamachy na cudzą własność i życie) podczas gdy aborcjoniści wzywają do legalizacji zabijania niewinnych za sam fakt istnienia.

wtorek, 8 lipca 2008

Bezmyślność i postkomunistyczna mentalność, czyli Hołdys i Pinior

Wydawałoby się, że sprawa opisanej przez pp. Cenckiewicza i Gonatrczyka przeszłości Lecha Wałęsy powinna powoli przesuwać się ze strefy zainteresowań polityków i mediów ku historykom i organom ścigania. Być może tendencja taka zarysuje się wyraźniej z czasem, póki co jednak pokłosie współpracy Wałęsy z SB inspiruje kolejne postaci sceny publicznej, które wręcz prześcigają się w płodzeniu głupich pomysłów.

Do IPNowskiej publikacji (a właściwie jej ech) wracam zainspirowany przez Spitfire'a, który podesłał mi dzisiaj wypowiedź Hołdysa dla TVN24*. Wracam z mieszanymi uczuciami, bowiem kiedy ponad rok temu wziąłem na warsztat bezrefleksyjność i instynkt stadny, jaki zaprezentował były muzyk, spowodowałem eksplozję przeróżnych, w większości negatywnych emocji. Mam jednak nadzieję, że- wobec upływającego czasu- ocena osoby Hołdysa trochę ochłodła i przetrzeźwiała, a aktualna notka nie wzbudzi już takich nerwów.

Zbigniew Hołdys już wielokrotnie pokazał, że jak potrafił mówić o życiu, tak kompletnie nie potrafi mówić o życiu publicznym. Dzisiejsza wypowiedź nie jest pod tym względem wyjątkiem. Były artysta dowodzi, że niespecjalnie potrafi odróżnić proces sądowy od publikacji materiałów historycznych z komentarzem („Nie można skazać kogoś wiedząc, że istniała szansa, że to jednak nie był on" tudzież „A my tutaj nie mamy żadnych dokumentów, dowodów z podpisem Wałęsy, mamy oświadczenia esbeków, nie mamy oświadczeń ludzi..."). Poza tym artykułuje dość kontrowersyjny pogląd, jakoby SB-cy nie byli ludźmi, jednak nie jest to raczej przejaw skrajnego antykomunizmu, bowiem już w następnym zdaniu Hołdys wskazuje wiarygodne autorytety („A co jeśli na przykład w katalogu dokumentów partyjnych znajdował się świstek w którym Kiszczak żalił się Jaruzelskiemu - "Kurde, kaperujemy tego Wałęsę od 20 lat i się nie daje"?"). Zawsze sądziłem, że stosunek Zbigniewa Hołdysa do tych dwóch panów był, powiedzmy, krytyczny... Życie jednak bywa zaskakujące.

Chwilę później były muzyk skonstruował jeszcze interesującą definicję rzetelności („Rzetelność polega... Wie Pan prawda to jest znajomość wszystkich faktów, wszystkich.") co w kontekście wcześniej wypowiedzianych słów („bo wie pan, na podstawie karty pracy pana w TVN-ie można ocenić co pan zrobił w TVN-ie, ale pan gdzieś był, pan funkcjonował w życiu, w szkole, w różnych miejscach. Zajrzeć tylko tu i na tej podstawie zbudować opinię oczywiście można, że pan jest wspaniałym dziennikarzem, solidnym, punktualnym i tak dalej, na tym się właściwie kończy opinia pana wedle pracodawców z TVN-u, ale co się dzieje z opiniami innymi, z dogłębną analizą wszelkiej dokumentacji") prowadzi wprost do wniosku, że aby napisać cokolwiek o kimkolwiek, trzeba przeprowadzić dogłębną analizę jego życiorysu. Trochę obawiam się, co by było, gdyby teorie Hołdysa podchwycił Ćwiąkalski i wdrożył do procedur karnych... w każdym razie niemowlęta można by jeszcze od biedy skutecznie sądzić.

Dalej Hołdys dowiódł, że obce są mu kwestie odpowiedzialności, a i z logiką idzie niesporo („Dobrze, no to niech mi ktoś udowodni, że Wałęsa je ukradł. Ja chętnie w to uwierzę jak zobaczę dowód, ale nie można mówić, że on na pewno je ukradł, no bo kto? Wie pan, a jeżeli to Lech Kaczyński, czy Jarosław będąc tam w kancelarii gwizdnęli te dokumenty, no i co? To jest taki sam dowód jak tamten, że to zrobił Wałęsa"). Prosty fakt, że za dokumenty odpowiada osoba, która zażyczyła sobie ich wypożyczenia jakoś nie trafił jeszcze do świadomości byłego artysty.

Hołdysa, muszę przyznać, nawet mi żal. Gdyby wszelkimi sposobami nie czepiał się obecności w życiu publicznym, zapewne nie musiałby popisywać się indolencją i, przede wszystkim, konformizmem. Szkoda.

Przekazane mi przez Spitfire'a materiały przeczytałem i zerknąłem, co jeszcze w internecie dźwięczy w sprawie Lecha Wałęsy. Jeśli nawet wpadło mi do głowy, że wystąpienie Hołdysa jest szczytem groteski, to szybko przyznałem, że jednak nie.

Oto Józef Pinior z SdPl (były opozycjonista, aktualnie działacz postkomunistyczny) zapowiedział** powstanie komitetu „Solidarni z Lechem Wałesą" i ogłosił, że były prezydent jest niedyskutowalną i nienaruszalną instytucją. Prawda, jaki ładny kwiatek? I nawet pachnący- co prawda stalinizmem, ale jednak. Zastanawiam się czy słowa Piniora nie urodziły się pod wpływem czegoś mocniejszego, jednak analizując wcześniejsze dokonania tego polityka dochodzę do wniosku, że albo pan europoseł jest trzeźwy albo jego wątroba cierpi chroniczne katusze. W każdym przypadku przyznaję, że dawno nie dane mi było komentować tak odjechanej (to chyba najlepsze określenie...) wypowiedzi. Pal diabli sam komitet- przeróżnych komitetów ds. czego się da mamy w Polsce na pęczki, jednak określenia „nienaruszalność" i „niedyskutowalność" użyte w odniesieniu do osoby, której rola ewidentnie wymaga omówienia (choćby ze względu na zachowanie na początku lat 90 i nerwowe ruchy ostatnio) i zapewne osądzenia (machlojki z dokumentami) ładnie charakteryzują mentalność środowisk postkomunistyczno-lewoliberalnych. Mentalność sprowadzającą się w gruncie rzeczy do podziału świata na „dobrych" i „złych" i niedopuszczaniu jakiejkolwiek refleksji w kwestiach niewygodnych.

W końcu wygodniej bezmyślnie powtarzać slogany, prawda?

________________________________________

*TVN24, rozmowa z Jarosławem Kuźniarem dzisiaj (06.VII) o 10:20
**http://www.tvn24.pl/-1,1556298,wiadomosc.html