poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Styl PRL

Myśleliście Państwo, że propaganda umarła wraz z końcem PRLu? Myśleliście może, że jeśli nawet nie umarła, to stała się bardziej wyrafinowana, starając oprzeć na choćby nikłych podstawach rzeczywistych? Że bezmyślna, wręcz chamska propaganda nie starająca się nawet o jakikolwiek kontakt z rzeczywistością i zakładająca, że jej odbiorcy są zupełnie niezdolni do jakiejkolwiek refleksji to przeszłość?

Mam nadzieję, że nie, ponieważ wklejam poniżej drastyczny przykład takiego właśnie, typowo PRLowskiego stylu. Z góry wszystkich przepraszam zapogwałcenie w ten sposób estetyki, wywołanie fizjologicznych odruchów obronnych tudzież inne naturalne w tym przypadku reakcje.

Oto "Przegląd" zamieścił artykuł zaczynający się tak:

To, że prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie nakłaniania 14-letniej dziewczyny do wykonania zabiegu przerwania ciąży, nie mogło być dla nikogo zaskoczeniem. Wątpliwości budzi natomiast jednoczesne umorzenie drugiego wątku postępowania - czyli sprawy o bezprawne zmuszanie dziewczyny do tego, by ciąży nie usuwała, oraz o uniemożliwianie dokonania zabiegu. I słusznie matka 14-latki złożyła zażalenie na tę decyzję prokuratury. Winni szykanowania jej córki nie powinni chyba tak łatwo ujść wymiarowi sprawiedliwości.

Zaznaczam, jeśli nie jest to dla wszystkich jasne- nie zamierzam tu dyskutować o zasadności czy bezzasadności aborcji w tym przypadku i aborcji w ogóle. Moja notka nie jest poświęcona temu tematowi. Chcę po prostu zwrócić uwagę na rażąco prymitywny, bezmyślny wręcz styl cytatu i całego artykułu. Tekstu tego nie można nazwać głosem polemicznym czy zaliczyć do jakkolwiek szeroko pojętej publicystyki. Ten tekst to wypowiedź o charakterze dogmatu, zawierająca gotowe sądy, przetrawione do tego stopnia, że wszelka nad nimi refleksja czy dyskusja jest niemożliwa. Można tylko się na nie zgodzić- lub nie.

Niewielu znam czytelników "Przeglądu", nie wiem więc czy tego typu wypowiedzi są ich powszednią duchową strawą. Mam nadzieję, że nie, choć wiele wskazuje na to, iż powszechne w naszym społeczeństwie, zupełnie bezrefleksyjne podejście do rzeczywistości- które znakomicie współgra z takimi tekstami- nie jest przypadkowe. Używając ostatnio ukutego terminu "lemingoza" można stwierdzić, że ten artykuł to pokarm dla lemingów, będący jednocześnie substancją pogłębiającą chorobę.

Popełniłem ostatnio notkę na temat złych zwyczajów, jakie do debaty publicznej wprowadziło środowisko okolic "GW". Zwyczaje to debatę zabijają; inkryminowany artykuł jest już widomą oznaką rozkładu. Nie ma on na celu perswazji, polemiki- to po prostu instrukcja myślenia na pewien temat.

O ile różnice zdań (na jakiekolwiek tematy) są czymś w każdej przestrzeni publicznej niezbędnym, o tyle na teksty takie jak opublikowany w "Przeglądzie" artykuł o Agacie/Jowicie w cywilizowanej przestrzeni publicznej miejsca nie ma. Wiele osób- szczególnie wyznających polityczne sympatie bliskie tym, jakie prezentuje przegląd ubolewa nad tym, że brakuje u nas społeczeństwa obywatelskiego. Nie można nie zadać w związku z tym jednego pytania- jak powstać ma "społeczeństwo obywatelskie"- czyli społeczeństwo ludzi świadomych swoich wyborów, zastanawiających się nad otaczającym ich światem i na podstawie własnej refleksji podejmujących decyzje o zaangażowaniu i rodzaju zaangażowanie w życie publiczne?

Jeśli termin "własna refleksja" oznaczać ma myśl przyrządzoną przez jakikolwiek gremia i sprzedaną potem za kilka złotych w kiosku ludziom, którzy posiądą ją na własność właśnie dzięki aktowi kupna/sprzedaży, to niestety- trzeba sobie zdać sprawę z tego, iżnie jest to ta sama "własna refleksja", o którą chodzi podczas definiowania "społeczeństwa obywatelskiego".

W PRL pożądanym sposobem myślenia była zbiorowa aprobata dla rządzących. Artykuły takie, jak ten cytowany powyżej stanowiły wtedy dokładnie to, czego potrzebowali rządzący, by kontrolować ludzi.

Po co takiego narzędzia używa się teraz?

sobota, 9 sierpnia 2008

Łódź przeprasza za Niesiołowskiego


Obrazek wykonał i w większości wymyślił Spitfire, moje jest tylko hasło "Łódź przeprasza za Niesiołowskiego".

Czerwcowo-lipcowe refleksje

Istnieje kategoria rzeczy uciążliwych, które obecne są w jakichś tam dziedzinach życia bez przerwy, tak, że w końcu ich uciążliwość przestaje być zauważana, wyraźniej dając o sobie znać przy okazji "zaostrzeń". W przestrzeni publicznej na miano takich rzeczy zapracowują sobie zwykle pewne osoby- lub grupy ludzi, zwykle poprzez ciągłe naruszanie cywilizowanych standardów. Cele takiego działania mogą być oczywiście różne; jedni wykraczają poza dobre obyczaje by zaszokować, inni- by wylansować nowe, prezentowane przez siebie standardy... W jeszcze innych przypadkach decydują mniej racjonalne pobudki- a to niechęć do jakichś idei czy konkretnych osób, a to kompleksy, a to przekonanie o własnej nieomylności i uzasadnionemu tą nieomylnością pozostawaniu ponad obowiązującymi zasadami. Przyczyn może być bardzo wiele, ponadto mogą one występować wspólnie w najprzeróżniejszych konfiguracjach.

W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z dość aktywnym działaniem jednej z takich grup. Grupa ta na co dzień używa w debacie (słowa "debata" używam bardzo na wyrost- jest to raczej monolog) niepolemicznych, erystycznych metod obliczonych na zdyskredytowanie adwersarzy poprzez ich wyprowadzenie z równowagi czy pomówienie o kompromitujące powiązania czy niskie (czasem czysto fizjologiczne) pobudki (tzw. "rzucanie błotem"- zawsze się coś przylepi). Dla grupy tej liczą się przede wszystkim osoby ideowych przeciwników, dogłębna analiza ich motywów czy interesów jest na porządku dziennym, za to przedstawiane przez nich argumenty pomijane są milczeniem (to nawet logiczne- po co słuchać ludzi, którzy mają inne od jedynie słusznego zdanie?). Arsenał używanych metod jest szeroki, jednak dość często powtarzają się niektóre, charakterystyczne dla tej grupy- choćby deprecjonowanie adwersarzy ze względu na młody wiek czy przekonywanie, że są oni niepoważni; dalej- pomawianie o np. "żądzę władzy" czy sugerowanie, iż komuś się wysługują, realizują coś przeciwnego do tego, co oficjalnie głoszą. Dość często wśród przedstawicieli opisywanego towarzystwa powtarza się też podpieranie formalną fachowością i nadużywanie niezwiązanych z meritum umiejętności zawodowych. Istotną rolę pełni też opieranie się na "autorytetach" ("kogo to ja nie znam"- dość charakterystyczne zwłaszcza dla mniej oficjalnych wypowiedzi), skutkujące ich rozpaczliwą obroną przed jakimikolwiek atakami. Obroną oczywiście wpisującą się w schemat, czyli opartą na oskarżaniu osób autorytety kwestionujących o zazdrość, chęć łatwego zdobycia poklasku czy nadmiar ambicji (że o małości i niewychowaniu nie wspomnę). Na porządku dziennym są także zupełnie oderwane od rzeczywistości insynuacje czy charakterystyczne zwłaszcza dla ostatnich czasów podejście negujące ludzi ze względu na upodobania czy to kulturalne, czy medialne ("to prymityw i ciemnogród... wiesz, czego on słucha? [tu pada nazwa, przeważnie jednej z rozgłośni radiowych] i czego się po takim spodziewać?").

Ze względu na to, że wiele już na poruszony przeze mnie temat powiedziano, wiele adrenaliny zużyto na wyzwolenie burzliwych emocji niezbędnych do nie mniej gwałtownych awantur- i w związku z tym kolejny wpis nie ma szczególnych szans stać się jakimś przełomem czy choćby przyczynkiem do dyskusji- miałem zamiar nie używać konkretnych nazw i nazwisk. Uznałem jednak, że powyższy opis pozwala na bezbłędne zidentyfikowanie rzeczonej grupy, więc dalsze jej zamilczanie byłoby li tylko sztuką dla sztuki. Oczywiście chodzi o środowiska tzw. "salonu", czyli towarzystwo wyznawców Michnika Adama i wskazanych przez niego świętych laickich. Wypisać główne przewiny tego środowiska zdecydowałem się w tym, a nie innym terminie z dwu powodów. Po pierwsze, mieliśmy ostatnio do czynienia ze wspomnianym na początku "zaostrzeniem", zresztą dość potężnym- najpierw z okazji wydania książki o Wałęsie, potem pogłębionym śmiercią Geremka. Po drugie, uodpornienie na gwałcenie przez to środowisko kultury wzrasta systematycznie pomimo, iż samo środowisko traci siłę oddziaływania- to przykra sprawa, ponieważ pokazuje, że antykulturowy cel został osiągnięty i stylem "GW" przesiąkła zdecydowana większość z nas, zapewne nawet osoby, które to medium i jego przybudówki tudzież przedstawicielstwa zwalczają. Nic w tym właściwie dziwnego- metody te używane są przez "salon" właściwie ciągle (zmienia się tylko nasilenie), a że są niezwykle skuteczne, to podpatrzone w czasie walki kuszą, by ich użyć...

Choćby z szacunku dla kulturalnego dorobku naszej cywilizacji, teraz systematycznie odrzucanego, trzeba jednak je odrzucić. Niedługo rocznica Bitwy Warszawskiej- warto podkreślić różnicę pomiędzy cywilizacją a dzikimi czerwonymi hordami.

czwartek, 7 sierpnia 2008

Zdrowie premiera jest w porządku

Zbychu, lekko się zataczając, wszedł na salę. Wyjął fioletowiejącą zachęcająco flaszkę.

-Z nowego sklepu- pochwalił się- trzeba ocenić.

Odbił jedyny w swoim rodzaju plastikowy korek...

zdrowie premiera

A media podchwyciły...

Historyk praktyczny Waldemar

Lider Polskiego Stronnictwa Ludowego (dawniej- Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, komunistyczna przystawka PZPR; PSL zachowało ciągłość strukturalną, majątkową i personalną ZSL) Waldemar Pawlak doszedł do wniosku, że wypominanie działaczom Stronnictwa, iż zatrudniają na intratnych stanowiskach swoich krewnych jest nagonką porównywalną z czystkami w PZPR w roku 1968. Wówczas usuwano z partii (i kraju) osoby pochodzenia żydowskiego, lub o takie pochodzenie podejrzewane. Waldemar Pawlak, jako bezpośredni spadkobierca komunistów, niewątpliwie wie, co mówi; wszak PRLowskie praktyki powinien znać przynajmniej z opowiadań starszych kolegów partyjnych niejako "od wewnątrz". Jakby nie patrzeć, wypowiedź Pawlaka rzuca nowe światło na wydarzenia 68 roku. Dotychczas wiedzieliśmy, że pożarły się wtedy dwie frakcje jedynie słusznej partii. Pożarły się na tyle potężnie, że podział, pomimo prób porozumienia (LiD) widoczny jest do dziś (rozpad LiD). Spojrzenie takie, jak widać po wypowiedzi fachowca, jest jednak bardzo powierzchowne. Słowa Pawlaka odsłaniają prawdziwą genezę ponadczterdziestoletniego konflliktu; jak łatwo wywnioskować, w rzeczywistości poszło o- właściwą Żydom, każdy prawdziwy komunista to wie- chciwość i promowanie swoich. Po prostu w 68 roku prawdziwi komuniści wpienili się na zakamuflowanych burżujów wykorzystujących wspólne dobro do zapewniania stanowisk i zaszczytów swoim pobratymcom, ze szczególnym uwzględnieniem potomstwa własnego i zaprzyjaźnionego. Dzięki Pawlakowi wypełniona została kolejna biała karta naszej trudnej historii. Warto podkreślić heroizm wicepremiera- wszak taka prawda może wywołać ostry sprzeciw wśród przedstawicieli Narodu Wybranego, z oskarżeniem o antysemityzm włącznie. Waldemar Pawlak jest jednak prawdziwym, bezkompromisowym ideowcem. Nie wypada nie wspomnieć, że przy okazji ministrem w rządzie słynącego z dobierania znakomitych współpracowników (co przykład Pawlaka dodatkowo potwierdza) Donalda Tuska.

Trzykrotne "hurra!" na cześć naszego rządu i jego wicepremiera!

Z propawlakowym pozdrowieniem!
Pogromca Smoków, młodszy interpretator
Czuwaj!


PS. Oczywiście wicepremier, rozwodząc się nad nieszczęściami dotykającymi jego partię, dokonuje pewnego, bardzo grubego nadużycia- otóż wywodzi korzenie PSL z PSL mikołajczykowskiego, rozbitego po wojnie przez komunistów. Jak wiadomo, czerwone władze czasów tużpowojennych na gwałt usiłowały legitymizować swoją uzurpację, pacyfikując i podszywając się pod legalne partie. Ot, najlepszym przykładem jest przyłączenie (po uprzednim obsadzeniu dyspozycyjnymi wobec czerwonych działaczami) PPS do PPR. Zniszczenie PSL i powołanie ZSL jest sprawą z tej samej półki; czerwoni ludowcy, zapewne używając swojej komuszej "logiki", błędnie wywodzą z niej swoją legalną, nietotalitarną genezę. Równie dobrze można by zamordować człowieka, po jakimś czasie przyjąć jego nazwisko i za tego człowieka się podawać.

Tym razem pozdrawiam poważnie- antyrządowo
bloger dalszej kategorii Pogromca Smoków zwany czasem Psujem