sobota, 9 sierpnia 2008

Czerwcowo-lipcowe refleksje

Istnieje kategoria rzeczy uciążliwych, które obecne są w jakichś tam dziedzinach życia bez przerwy, tak, że w końcu ich uciążliwość przestaje być zauważana, wyraźniej dając o sobie znać przy okazji "zaostrzeń". W przestrzeni publicznej na miano takich rzeczy zapracowują sobie zwykle pewne osoby- lub grupy ludzi, zwykle poprzez ciągłe naruszanie cywilizowanych standardów. Cele takiego działania mogą być oczywiście różne; jedni wykraczają poza dobre obyczaje by zaszokować, inni- by wylansować nowe, prezentowane przez siebie standardy... W jeszcze innych przypadkach decydują mniej racjonalne pobudki- a to niechęć do jakichś idei czy konkretnych osób, a to kompleksy, a to przekonanie o własnej nieomylności i uzasadnionemu tą nieomylnością pozostawaniu ponad obowiązującymi zasadami. Przyczyn może być bardzo wiele, ponadto mogą one występować wspólnie w najprzeróżniejszych konfiguracjach.

W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z dość aktywnym działaniem jednej z takich grup. Grupa ta na co dzień używa w debacie (słowa "debata" używam bardzo na wyrost- jest to raczej monolog) niepolemicznych, erystycznych metod obliczonych na zdyskredytowanie adwersarzy poprzez ich wyprowadzenie z równowagi czy pomówienie o kompromitujące powiązania czy niskie (czasem czysto fizjologiczne) pobudki (tzw. "rzucanie błotem"- zawsze się coś przylepi). Dla grupy tej liczą się przede wszystkim osoby ideowych przeciwników, dogłębna analiza ich motywów czy interesów jest na porządku dziennym, za to przedstawiane przez nich argumenty pomijane są milczeniem (to nawet logiczne- po co słuchać ludzi, którzy mają inne od jedynie słusznego zdanie?). Arsenał używanych metod jest szeroki, jednak dość często powtarzają się niektóre, charakterystyczne dla tej grupy- choćby deprecjonowanie adwersarzy ze względu na młody wiek czy przekonywanie, że są oni niepoważni; dalej- pomawianie o np. "żądzę władzy" czy sugerowanie, iż komuś się wysługują, realizują coś przeciwnego do tego, co oficjalnie głoszą. Dość często wśród przedstawicieli opisywanego towarzystwa powtarza się też podpieranie formalną fachowością i nadużywanie niezwiązanych z meritum umiejętności zawodowych. Istotną rolę pełni też opieranie się na "autorytetach" ("kogo to ja nie znam"- dość charakterystyczne zwłaszcza dla mniej oficjalnych wypowiedzi), skutkujące ich rozpaczliwą obroną przed jakimikolwiek atakami. Obroną oczywiście wpisującą się w schemat, czyli opartą na oskarżaniu osób autorytety kwestionujących o zazdrość, chęć łatwego zdobycia poklasku czy nadmiar ambicji (że o małości i niewychowaniu nie wspomnę). Na porządku dziennym są także zupełnie oderwane od rzeczywistości insynuacje czy charakterystyczne zwłaszcza dla ostatnich czasów podejście negujące ludzi ze względu na upodobania czy to kulturalne, czy medialne ("to prymityw i ciemnogród... wiesz, czego on słucha? [tu pada nazwa, przeważnie jednej z rozgłośni radiowych] i czego się po takim spodziewać?").

Ze względu na to, że wiele już na poruszony przeze mnie temat powiedziano, wiele adrenaliny zużyto na wyzwolenie burzliwych emocji niezbędnych do nie mniej gwałtownych awantur- i w związku z tym kolejny wpis nie ma szczególnych szans stać się jakimś przełomem czy choćby przyczynkiem do dyskusji- miałem zamiar nie używać konkretnych nazw i nazwisk. Uznałem jednak, że powyższy opis pozwala na bezbłędne zidentyfikowanie rzeczonej grupy, więc dalsze jej zamilczanie byłoby li tylko sztuką dla sztuki. Oczywiście chodzi o środowiska tzw. "salonu", czyli towarzystwo wyznawców Michnika Adama i wskazanych przez niego świętych laickich. Wypisać główne przewiny tego środowiska zdecydowałem się w tym, a nie innym terminie z dwu powodów. Po pierwsze, mieliśmy ostatnio do czynienia ze wspomnianym na początku "zaostrzeniem", zresztą dość potężnym- najpierw z okazji wydania książki o Wałęsie, potem pogłębionym śmiercią Geremka. Po drugie, uodpornienie na gwałcenie przez to środowisko kultury wzrasta systematycznie pomimo, iż samo środowisko traci siłę oddziaływania- to przykra sprawa, ponieważ pokazuje, że antykulturowy cel został osiągnięty i stylem "GW" przesiąkła zdecydowana większość z nas, zapewne nawet osoby, które to medium i jego przybudówki tudzież przedstawicielstwa zwalczają. Nic w tym właściwie dziwnego- metody te używane są przez "salon" właściwie ciągle (zmienia się tylko nasilenie), a że są niezwykle skuteczne, to podpatrzone w czasie walki kuszą, by ich użyć...

Choćby z szacunku dla kulturalnego dorobku naszej cywilizacji, teraz systematycznie odrzucanego, trzeba jednak je odrzucić. Niedługo rocznica Bitwy Warszawskiej- warto podkreślić różnicę pomiędzy cywilizacją a dzikimi czerwonymi hordami.

Brak komentarzy: